Z samego rana Vilberg wpycha ci niewielkie pudełko owiązane wstążką, frotką (właśnie ta zginęła ci wczoraj wieczorem) i sznurkiem na bieliznę, zapewniając, że jak zobaczysz co tam jest to padniesz. Zastanawiasz się czy mu nie powiedzieć, że już masz ochotę to zrobić, patrząc na samo opakowanie, ale ostatkiem sił się powstrzymujesz. Byłoby mu przykro, a przecież się starał.
- Otwórz – prosi i ponagla, po czym zabiera ci pudełko i wyręcza w procesie rozpakowywania prezentu. Reszta skoczków wisi mu nad ramieniem jak sępy. Twoim oczom ukazuje się kilka materiałowych kawałków.
- Co to?
- Naszywki. EE. Edith Evensen. Projekt: Andreas Vilberg. Pomysłodawca: A.Vilberg. Wykonanie: pewna zaprzyjaźniona firma...
- Vilberg & Company – rzuca Vegard.
- Efekt końcowy, jak widać powalający – dodaje nieskromnie pomysłodawca – przyszyj to sobie do kurtki czy gdzieś, ale nie do czapki.
- Czemu nie?
- Hilde pruje swoją już pół godziny, bo zamarzyła mu się twoja piękna naszywka. Twoje logo. Mój dowód przyjaźni. No... i to miało być na próbę czy pasuje do czerwonego.
- Pasuje?
- Jak ulał. I czapce się chyba naszywka spodobała. Z nami nie zginiesz, Ed!
- Oby – uśmiechasz się szeroko na widok Toma wchodzącego do pokoju.
***
- Jedź do domu, dziecko – warczy Bjoern, do którego przychodzisz zdechnięta i niepocieszona – Co ci po sławie jak stracisz rodzinę na własne życzenie?
- Brie. Przypominam, że to...
- Mój pomysł. Wiem! Cholera jasna. Pakuj się... I nie zaczynaj wyć. Jestem wrażliwy na łzy kobiet... Tak, moja wina. Mój pomysł. Nie wiem, po co ci to powiedziałem. Nie wiem. Edith, opamiętaj się... Zawiozę Cię do domu.
- Kolejny – pstrykasz palcami. Bjoern przygląda ci się zaciekawiony.
- Kolejny – co?
- Nic, nic. Zawodzę wszystkich po kolei, widzisz? Rodzice, Johan, Vegard, teraz ty... W ogóle ja sama. Siebie zawodzę przede wszystkim. Daj mi chociaż raz zdecydować o czymkolwiek. Mogę spać na wycieraczce, tylko nie każ mi wracać do domu. Spaliłabym się ze wstydu.
- Honor cię zaślepił, Edith. Robisz wszystkim na złość. Ty już nie widzisz, co jest dobre a co nie.
- Widzę sens. Sens jest ważny, nie sądzisz?
- Jest ważny. Ale rodzina ważniejsza.
- Mam jeden cel. Sportowy. Jako ‘trener’ powinieneś mi pomóc ten cel zrealizować. O nic więcej cię nigdy nie poproszę!
- Jaki to cel? – pyta, westchnąwszy głośno.
- Falun – rzucasz, a w oczach migocze ci coś wspaniałego i strasznego zarazem, co on odczytuje jako przepowiednię nadchodzących dni. Kiwa głową nie wysłuchawszy do końca.
- Możesz zostać u mnie do Falun – uśmiecha się, widząc twój speszony uśmiech, ukryty jeszcze częściowo przez niedowierzanie.
Nie zastrzega, że po Falun musisz koniecznie wrócić do domu. Następny dzień przynosi nowe nadzieje. Ładujecie się w taksówkę po trwającej 40 minut, walce z twoim bagażem, żeby przez 2 godziny stać w korku i w 3 godziny przejechać pół miasta w drodze do domu Bjoerna.
- Będzie dobrze – mówisz do walizki i gdyby ta tylko słuchała, na pewno by potaknęła z tego chociażby względu, żeby nie podpaść Romoerenowi, który jest tego dnia w beznadziejnym nastroju, chociaż na siłę próbuje być normalny.
- Witaj w domu, Evensen. Nie zabij się o narty w przedpokoju. Jak słusznie zauważyłaś, tylko baby z dziadem brak, ale za to w pokoju mam burdel nie z tej ziemi.....................nie taki burdel, Edith. Brudno znaczy, syf, kiła, mogiła..............................
- Nie pogrążaj się, Brie. Ogarniemy – uśmiechasz się do nowych ścian, do nowej przyszłości, do przeszłości, która właściwie dopiero teraz dała o sobie znać, przez ukłucie przy wybrzmieniu słowa ‘dom’.
- Ogarniemy? – pyta Bjoern. Pierwszy raz pojawia się ‘my’ w wyrazie i nie chodzi tu również o Johana. Chodzi o dwie osoby, a nie jak do tej pory, trzy.
- Mhm. Fajnie mieszkasz. Dzięki że się jednak zdecydowałeś – szturchasz go i właściwa historia zaczyna się właśnie tu, choć nie potrwa długo. Właściwa historia zaczyna się, kiedy sięgający do granic podświadomości, zakładają, że razem coś osiągną, a będzie to coś niewyobrażalnie wielkiego. Razem, ale osobno, bo takie już są układy. Razem, ale osobno, bo na więcej nie ma przyzwolenia. Razem, ale tylko do jakiegoś momentu. Osobno, w każdej chwili istnienia. Marzeniom nie powinno się pozwalać ginąć.
***
Wracam po krótkiej przerwie, nadal bez pomysłów.
Na szczęście opowiadania zostało niewiele, więc sądzę, że jakoś da się taką pisaninę przeżyć.
Cierpliwości życzę i pozdrawiam :)