niedziela, 28 kwietnia 2013

ROZDZIAŁ 18


Z samego rana Vilberg wpycha ci niewielkie pudełko owiązane wstążką, frotką (właśnie ta zginęła ci wczoraj wieczorem) i sznurkiem na bieliznę, zapewniając, że jak zobaczysz co tam jest to padniesz. Zastanawiasz się czy mu nie powiedzieć, że już masz ochotę to zrobić, patrząc na samo opakowanie, ale ostatkiem sił się powstrzymujesz. Byłoby mu przykro, a przecież się starał.
- Otwórz – prosi i ponagla, po czym zabiera ci pudełko i wyręcza w procesie rozpakowywania prezentu. Reszta skoczków wisi mu nad ramieniem jak sępy. Twoim oczom ukazuje się kilka materiałowych kawałków.
- Co to?
- Naszywki. EE. Edith Evensen. Projekt: Andreas Vilberg. Pomysłodawca: A.Vilberg. Wykonanie: pewna zaprzyjaźniona firma...
- Vilberg & Company – rzuca Vegard.
- Efekt końcowy, jak widać powalający – dodaje nieskromnie pomysłodawca – przyszyj to sobie do kurtki czy gdzieś, ale nie do czapki.
- Czemu nie?
- Hilde pruje swoją już pół godziny, bo zamarzyła mu się twoja piękna naszywka. Twoje logo. Mój dowód przyjaźni. No... i to miało być na próbę czy pasuje do czerwonego.
- Pasuje?
- Jak ulał. I czapce się chyba naszywka spodobała. Z nami nie zginiesz, Ed!
- Oby – uśmiechasz się szeroko na widok Toma wchodzącego do pokoju.

***
- Jedź do domu, dziecko – warczy Bjoern, do którego przychodzisz zdechnięta i niepocieszona – Co ci po sławie jak stracisz rodzinę na własne życzenie?
- Brie. Przypominam, że to...
- Mój pomysł. Wiem! Cholera jasna. Pakuj się... I nie zaczynaj wyć. Jestem wrażliwy na łzy kobiet... Tak, moja wina. Mój pomysł. Nie wiem, po co ci to powiedziałem. Nie wiem. Edith, opamiętaj się... Zawiozę Cię do domu.
- Kolejny – pstrykasz palcami. Bjoern przygląda ci się zaciekawiony.
- Kolejny – co?
- Nic, nic. Zawodzę wszystkich po kolei, widzisz? Rodzice, Johan, Vegard, teraz ty... W ogóle ja sama. Siebie zawodzę przede wszystkim. Daj mi chociaż raz zdecydować o czymkolwiek. Mogę spać na wycieraczce, tylko nie każ mi wracać do domu. Spaliłabym się ze wstydu.
- Honor cię zaślepił, Edith. Robisz wszystkim na złość. Ty już nie widzisz, co jest dobre a co nie.
- Widzę sens. Sens jest ważny, nie sądzisz?
- Jest ważny. Ale rodzina ważniejsza.
- Mam jeden cel. Sportowy. Jako ‘trener’ powinieneś mi pomóc ten cel zrealizować. O nic więcej cię nigdy nie poproszę!
- Jaki to cel? – pyta, westchnąwszy głośno.
- Falun – rzucasz, a w oczach migocze ci coś wspaniałego i strasznego zarazem, co on odczytuje jako przepowiednię nadchodzących dni. Kiwa głową nie wysłuchawszy do końca.
- Możesz zostać u mnie do Falun – uśmiecha się, widząc twój speszony uśmiech, ukryty jeszcze częściowo przez niedowierzanie.
Nie zastrzega, że po Falun musisz koniecznie wrócić do domu. Następny dzień przynosi nowe nadzieje. Ładujecie się w taksówkę po trwającej 40 minut, walce z twoim bagażem, żeby przez 2 godziny stać w korku i w 3 godziny przejechać pół miasta w drodze do domu Bjoerna.
- Będzie dobrze – mówisz do walizki i gdyby ta tylko słuchała, na pewno by potaknęła z tego chociażby względu, żeby nie podpaść Romoerenowi, który jest tego dnia w beznadziejnym nastroju, chociaż na siłę próbuje być normalny.
- Witaj w domu, Evensen. Nie zabij się o narty w przedpokoju. Jak słusznie zauważyłaś, tylko baby z dziadem brak, ale za to w pokoju mam burdel nie z tej ziemi.....................nie taki burdel, Edith. Brudno znaczy, syf, kiła, mogiła..............................
- Nie pogrążaj się, Brie. Ogarniemy – uśmiechasz się do nowych ścian, do nowej przyszłości, do przeszłości, która właściwie dopiero teraz dała o sobie znać, przez ukłucie przy wybrzmieniu słowa ‘dom’.
- Ogarniemy? – pyta Bjoern. Pierwszy raz pojawia się ‘my’ w wyrazie i nie chodzi tu również o Johana. Chodzi o dwie osoby, a nie jak do tej pory, trzy.
- Mhm. Fajnie mieszkasz. Dzięki że się jednak zdecydowałeś – szturchasz go i właściwa historia zaczyna się właśnie tu, choć nie potrwa długo. Właściwa historia zaczyna się, kiedy sięgający do granic podświadomości, zakładają, że razem coś osiągną, a będzie to coś niewyobrażalnie wielkiego. Razem, ale osobno, bo takie już są układy. Razem, ale osobno, bo na więcej nie ma przyzwolenia. Razem, ale tylko do jakiegoś momentu. Osobno, w każdej chwili istnienia. Marzeniom nie powinno się pozwalać ginąć.

***
Wracam po krótkiej przerwie, nadal bez pomysłów.
Na szczęście opowiadania zostało niewiele, więc sądzę, że jakoś da się taką pisaninę przeżyć.
Cierpliwości życzę i pozdrawiam :)

niedziela, 7 kwietnia 2013

ROZDZIAŁ 17


Zostajesz. Oni udają, że nic nie słyszeli, ty udajesz, że nic się nie stało. Johan udaje, że nie macie, o czym rozmawiać. Bez słowa zbiera swoje rzeczy, wrzuca je byle jak do torby i wychodzi. Tak jakby nie chciał tu już nigdy wrócić.
 Do południa nie wiedzą jak się zachować, podchodzisz do tej sytuacji z pewną satysfakcją. Wykorzystujesz ten moment na wyciągnięcie z nich kilku wypranych z emocji informacji na temat cyklu szkoleniowego( z tego to właśnie powodu zawitałaś do tej drużyny). Gdybyś zrobiła to wcześniej, na pewno nie byłoby nieporozumień i kłótni z Johanem. Na pewno nie byłoby twojej ‘kariery’, nie byłoby Vegarda, Bjoerna, ani nikogo kto mógłby dawać nadzieję na możliwość startów w Pucharze Świata. Uzyskawszy parę informacji, które nie zmieniają nic w twoim życiu, składasz ładną, krótką wiadomość i statystyki wysyłasz do Judith. Korzystając z okazji zaglądasz do Alexa znowu zawalonego papierami i oferujesz swój czas i cierpliwość. Znowu zaczynasz być użyteczna. Znowu zaczynasz żyć. Trener uśmiecha się z ulgą. Kłótnia z Johanem nagle zaczyna znaczyć więcej niż się spodziewałaś. Za wszelką cenę chcesz udowodnić sobie, im i przede wszystkim jemu, że nadal jesteś coś warta. Ale on przecież nigdy w to nie wątpił. Papierkowa robota nie doprowadza cię do szału. Bjoern całuje twój policzek, gdy po treningu razem z tabelkami dla trenera, przynosisz mu komórkę, której zapomniał.
- Edith! Maraton skokowy wieczorem. Piszesz się? – zupełnie jakby na to trzeba się było pisać. A jednak Vilberg szaleje z notesem i rzeczywiście zapisuje ochotników. Ma ich aż dwóch. On i trener – NAS TO PRZYNAJMNIEJ INTERESUJE!!
- Przepraszam! Co ja ci poradzę na to, że głośno myślę?
- Jesteś zapisana – stwierdza oburzony i obraca się na pięcie. Tak, ta lista chętnych dużo zmienia.
- ZMIENIA! – wrzeszczy, dopisując do ochotników Fannemela, który umiera ze śmiechu za każdym razem, gdy tylko spojrzy na Toma. Tom swoją drogą.

***
- O nie, moja droga. Ty tu siądziesz i będziesz wpieprzać wafle ryżowe, a ja w nocy mam słuchać jak to znowu Kennetha coś w dupę gryzie? – grzmi Fannemel, uciszany przez Vilberga.
- Oczywiście – odpowiadasz
- No to chyba, że będziesz z nim spała. Won mi z tego łóżka.
- To na twoje pójdę, chcesz? – chociaż nie ma takiej opcji, bo na łóżku Andersa leży drugi Anders i jakoś wcale nie uśmiecha ci się jego towarzystwo – A rano zapytam, co cię na dzień dobry w dupę ogryzło.
Na tym maratonie skokowym zasypiasz. Pierwszy raz tak bardzo ignorujesz pasję Vilberga. Nie wybaczy ci tego do końca życia. Tak mówi, gdy tylko udaje mu się ciebie dobudzić. Robi to na tyle niedelikatnie, że nawet Brie wydaje się być tym faktem poruszony. Zły Vilberg jest zły, a ze złymi ludźmi nie powinno się zaczynać wojny
- Specjalnie z dedykacją dla Edith Evensen, przedłużamy nasz tradycyjny seans o nowe filmiki mojego autorstwa, które może nie są profesjonalne, ale na pewno pozwolą nam spojrzeć na problem z innej perspektywy...
- A mianowicie z dołu? – pytasz z ironicznym uśmieszkiem. Zbywa cię, wyraźnie nakręcony na karierę osoby dzierżącej kamerę i kręcącej skoki z miejsca dla lidera.
- A mianowicie fachowo nazywa się to... – tu chwilę kombinuje- zagłębienie końcowe skoczni narciarskiej.
- Imienia Andreasa Vilberga – dodaje Tom, za co obrywa kosmetyczką.
- Mojego imienia – potwierdza sam zainteresowany i wzdycha z rozrzewnieniem
- To dawaj te filmiki, artysto – mówi Tom, co by Vilberg nie popadł w samozachwyt, a na to się zanosi, gdyż artysta zaczyna krążyć po pokoju, wymachując rękami (i kosmetyczką)...
- Motylem jestem? – pyta Bardal, siadając wygodniej
- Aaaa – potwierdza śpiewnie Vilberg. Filmiki Vilberga są o tyle ciekawe, że pokazują masę różnych kobiet kręcących się po skoczni, za to skoków w nich niewiele i właściwie motyw sportu kończy się na tym, że tłem wydarzeń jest skocznia. Vilberg jest swoim dziełem oczarowany, cytuje nawet swoje własne słowa, które echem odbijają się w pokoju, bo Bardal powtarza je jeszcze raz po Andreasie. Tym razem już nie zasypiasz. Słuchasz pogawędki Vilberga z Walterem Hofferem (on jako jedyny w tym filmiku ~oprócz Vilberga, chociaż kto go tam wie~ nie jest kobietą) na temat temperatury śniegu, potem na temat kibiców (których przewaga płci żeńskiej), tego jak licznie i z jakim hukiem przybyli.
- Perspektywa twoja, przyjacielu... – podsumowuje Tom – Niezwykle interesująca jest. Jak skończę karierę, chcę być taki jak Vilberg – co niesamowicie podbudowuje motyla-Vilberga, który dzięki unijnym dofinansowaniom chce dać początek nowemu projektowi, nad którego nazwą pracuje nieprzerwanie, pewnie aż po dziś dzień.

***
Weltschmerz mi się włącza, a tymczasem mam ostatnio zbyt pozytywistyczne myślenie.
Wszystko się pomieszało, ale to w sumie miła odmiana :)