niedziela, 30 grudnia 2012

ROZDZIAŁ 5


Bohaterów już nie ma. Nie ma i nigdy nie będzie. Nie zakwalifikowali się do naszej czasoprzestrzeni, albo zakwalifikowawszy się, nie sprostali oczekiwaniom. Bohaterowie byli. I wtedy świat był wspanialszy. Trudno jest pogodzić się z tym, że z dnia na dzień świat staje się bezbarwny. Ostatni bohater stoi w drzwiach pokoju z walizką, która już nigdy nie pojedzie na zawody. Rzeczy z walizki zalegną na dnie jakiejś szafy. I nic nie będzie już takie jak wcześniej.
- Cześć Szczeżuja. Do zobaczenia w domu – półuśmiech. Oddychasz głęboko. Nie odwzajemniasz uśmiechu. Boisz się, że kąciki ust zamiast w górę, powędrują w dół. A nie chcesz tego najbardziej na świecie.
- Słucham? – dziwi się Vegard. On właśnie ubiega twoje słowa.
- Miło mi. Szczeżuja jestem – podajesz mu dłoń, uśmiechając się nerwowo. Właściwie nie wiesz co on tu robi, ani jak się tu znalazł. Nie przypominasz sobie, żeby wpadł oknem, bo w drzwiach od kilkunastu minut stały walizki Johan, czyli bariera niepozwalająca na przeniknięcie na korytarz.
- Co to Szczeżuja? – irytuje cię to. Wskazujesz drzwi tak subtelnie, że Vegard spogląda z przestrachem na Johana. Ten kiwa tylko głową i nieco odsuwa walizki. Gdy Sklett go mija, Johan może pokusić się o wyjaśnienie:
- To mięczak taki. Taka małża. Zazwyczaj ma taki sam humor jak Edith.
- Dzięki szczurze – warczysz, ale gdy tylko Vegard znika w horyzontu, dopadasz brata i mocno go przytulasz.
- Mięczak – cieszy się Johan.
- Nie. Szczeżuja – odpowiadasz – Nie chcę żebyś wracał do domu.
- Oczywiście. Pomieszkam jeszcze u siebie, ale potem… EJ! Ty chcesz, żebym wcale nie wracał?! Bo ty już wiesz, że będę chciał odzyskać pokój!
- Mój pokój?!
- Mój pokój!
- Dobra. Cicho. To smutne, że już... już...
- Jak wrócisz do domu to będziemy biegać na nartach. I pojedziemy sobie gdzieś. I pobędziemy sobie długo, długo, długo w jednym domu i będziesz mnie miała dosyć. I…
- Błagam. Ty mi powiedz, że mnie tu nie zostawiasz i tak sobie żartowałeś. Dawaj walizę i rozpakowujemy.
- Edith, jesteś niepoważna.
***
Trzy dni. Dzień w dzień. Trzy dni w towarzystwie tych zmieniających się ustawowo wariatów i mówisz sobie dość. Od trzech dni nie myślisz o niczym innym tylko o Johanie i reakcji rodziców. Od kilku dni nie masz z nimi kontaktu. Nie masz, bo nie chcesz. Słuchać tych słów rozdzierających serce. Tego jak matka płacze do słuchawki i błaga drżącym głosem, żebyś przemówiła bohaterowi do rozumu. To o tyle niesprawiedliwe, że żyją tylko jego życiem, ale o tyle sprawiedliwe, że tak naprawdę nigdy nie chciałaś mieć takiego życia, jakie on ma. Prawda. Zazdrościłaś mu sukcesów, sławy i uznania. Tego zamieszania wokół niego – wcale.
Przypominasz sobie jeden szczególny dzień, kiedy podeszłaś do drzwi i oślepił cię błysk fleszy. Wtedy Johan, zauważywszy twoje przerażenie, gdy się odwracałaś, wyminął cię w drzwiach i pognał do dziennikarzy. Wówczas byłaś na niego wściekła. Twierdziłaś, że CHCIAŁ pogadać z reporterami i wykreować się w wielkim świecie. Potem zrozumiałaś, że wyprowadzka była jedynym rozwiązaniem, jakie brał pod uwagę żeby cię chronić. Robił to dla ciebie. Zawsze miał na uwadze twoje szczęście i czasem byłaś dla niego ważniejsza niż sukcesy. Ale duma założyła ci okulary, które dopuszczały tylko jedno światło do twoich oczu.
W każdym razie. Po trzech dniach obijania się wśród rozmów na tematy bardziej lub mniej ci znane – masz wszystkiego po dziurki w nosie i zaczynasz dopuszczać do siebie myśl, że musisz się szybko zabrać za wywiady ze sztabem. Jako następny punkt w planie, figuruje powrót do domu – szybko, łatwo i przyjemnie. Ale niestety sztab… No właśnie. Sztab woli z tobą rozmawiać o wspaniałym serniku ciotki Halinki, niż na tematy czysto sportowe. Łapiesz Vilberga, ale ten ponoć jest zmęczony. Tak zmęczony, że w połowie opowiadania o wszelkich aspektach funkcjonowania serwismenów może zasnąć i zacząć chrapać, lunatykować lub grać w golfa. Nie chcesz być ofiarą, nie chcesz słuchać ani patrzeć. I tak naprawdę wcale nie miałaś zamiaru tu jechać. Judith nie odbiera tak jak nie odbierała od momentu kiedy Johan zaproponował taką a nie inną pomoc w projekcie.
Jakoś wieczorem, (kiedy wiesz, że kolejny dzień zmarnowałaś koncertowo) przychodzi SMS. Autor: Johan.
„Obowiązkowo stawiasz się na trybunach. Obowiązkowo- powtarzam”
Mrugasz gwałtownie, a widzący to Fannemel pyta, czy nie zdziera ci się rogówka. Odpowiadasz kulturalnie, że oczywiście NIE. Fannemel rozregulowuje się psychicznie.
„Będziesz? Przyjeżdżasz na skoki?”
W oczekiwaniu na odpowiedź, w podskokach ruszasz do trenera. I w tak nieoczekiwanym i szczęśliwym momencie, nadchodzi kataklizm zapowiadany przez Johana. ZATRZĘSIENIE. Jedno wielkie, cholerne zatrzęsienie. W pierwszym starciu w drzwiach z Romoerenem nie masz najmniejszych szans.
- O MATKO BOSKA ŚWIĘTA!!!!!! – zakrzykuje gladiator zbierając szczątki swojej ofiary – ciebie – z progu. Kręci ci się w głowie. Najchętniej huknęłabyś delikwenta między oczy, ale nie chcesz kompromitacji, gdy świat rozjeżdża ci się w pięćdziesięciu kierunkach jednocześnie.
- Jest iiiiiiiiiiiiziiiiiiiiii. Puszczaj wredna skandynawska kreaturo – mówisz spokojnie – Mam dwie narty w kącie pokoju i nie zawaham się ich użyć. - Przychodzi wiadomość od Johana.
„Podaję namiary na właściwą trybunę…”
Ale wtedy Bjoern zabiera ci telefon i dzikim wrzaskiem informuje kolegów, że Johan Remen Evensen jednak nie do końca zwariował i wybiera się do nich na wielkie kibicowanie. Ale wtedy to do ciebie trafia. Wieszasz się na przypadkowym ramieniu. Jest ci trochę słabo, przez połączenie SMS’a ze zderzeniem z BER’em.
***
Szczęśliwego NOWEGO ROKU 2013! 
Spełnienia najskrytszych marzeń, stawiania sobie kolejnych celów do osiągnięcia, dużo sił by pokonać codzienne trudności, mnóstwa uśmiechów i wszystkiego co sprawi, że nadchodzący rok będzie wspanialszy niż wszystkie ubiegłe lata!

niedziela, 23 grudnia 2012

ROZDZIAŁ 4


Stwierdzenie „jak z krzyża zdjęta” idealnie opisuje twoje samopoczucie. Vegard na jeden ładny dzień staje się towarzyszem twojej niedoli. Wygląda jakby go coś przejechało. Tym razem nie rzucacie się do drzwi jednocześnie, bo nie macie na to chęci, siły ani powodu. Wychodzicie kulturalnie. Dwadzieścia razy sobie ustępujecie, w końcu zapada decyzja (ponaglani przez Veltę nie macie wyboru. Wyjść musicie, bo was stąd wyciągną) i ty idziesz w drzwi lewe, Vegard w prawe. To zaopatrzenie busiko-samochodu jest tak niewygodne, że boli cię prawie wszystko. Vegard komunikuje ci, że on to właściwie chyba nie jest głodny i zostaje w samochodzie. Masz ochotę go zabić, bo jesteś w połowie wyplątywania się z zasłonki. Wysiadasz, chociaż bardziej pasowałby termin :wypadasz. Przeciągasz się i strzela ci w kręgosłupie. Stjernen oferuje ci niezapomnianą podróż karetką, ale uprzejmie odmawiasz. Okazuje się, że Sklett bredził i wcale nie chodzi o jedzenie. Przemieszczasz się pod prawe drzwi i komunikujesz to samemu zainteresowanemu.
- Jak to? Dojechaliśmy? – dziwi się. Kiwasz głową na „chyba  tak”. Po zajrzeniu do bagażnika uświadamiacie sobie, że wasze torby są już gdzieś hen w czeluściach hotelu. W okolicach wejścia kręcą się Stjernen i Velta, jakoby na was czekali z niecierpliwością. Oblegani przez dziesiątki uśmiechniętych ludzi, nie zauważają waszej ewakuacji. Słowa są zbędne, gdy w drzwiach wpadacie na rozpędzonego Pointnera.
- Nigdy więcej nie kibicuj żółtym samochodzikom – zastrzega Vegard, gdy udaje wam się umknąć przed karcącym wzrokiem austriackiego trenera. – To zawsze nieszczęście przynosi.
Potem kolejno – wspinacie się po schodach, w połowie drogi orientujecie się, że:
a)     nie wiecie na jakie piętro właściwie idziecie
b)     funkcjonuje tu winda
c)      weszliście nie do tego skrzydła hotelu
w drodze powrotnej schodami w dół, wpadacie na Johana. Nie jest zachwycony widząc was w takim stanie. On kieruje was w stronę,, gdzie prawdopodobnie macie pokoje. Idąc we wskazanym kierunku wpadacie na robiącego herbatę Romoerena i on uświadamia was, że pokoje, w których będziecie zakwaterowani, są dokładnie w odwrotnym kierunku. Na pytanie „To co ty tu robisz?” Odpowiada spokojnie:
- Herbatę, bo tylko tu jest prąd – nie macie innych pytań, toteż zostawiacie Bjoerna z czajniczkiem i zawracacie, by zaraz otrzymać upomnienie od Bardala, że on cały czas was widzi na tym korytarzu. Dziwne żeby nie widział skoro sam na nim siedzi. Żeby się nie kręcić, siadacie obok niego. I wtedy pojawia się dobra wróżka trener we własnej osobie, informujący, że to nie ten hotel.
Tenże sam trener ładuje was do busika, czterokrotnie liczy „dla pewności” i po wychyleniu się z pojazdu na kilka sekund, łapie Toma Hilde, po czym zaprasza go do środka i liczy wszystkich po raz ostatni. Bjoern siedzi z czajnikiem, w którym woda ma temperaturę 60 stopni Celsjusza, co skoczek wielokrotnie podkreśla. Reszta siedzi na walizkach, omawiając jakieś kwestie bliżej ci nieznane. Kątem oka zauważasz, że Vegard wkłada PlayStation na sam spód plecaka. Obiecujesz sobie i jemu, że już nigdy nie pokibicujesz żadnemu żółtemu samochodzikowi, choćby cię mieli na kolanach błagać.
***
- A ty gdzie? – pyta Vegard, gdy mijasz go w drzwiach swojego pokoju dzielonego z Johanem. Wzruszasz ramionami i przyspieszasz kroku. – Ej! Edith!
W tym momencie coś jakby cię strzela w tył głowy. Ktoś posługuje się twoim imieniem! Ktoś je w ogóle pamięta! Sekunda wystarczy, żebyś przestała tak wytrzeszczać oczy. Ruszasz z miejsca.
- Idę biegać – mówisz. Masz ochotę uniknąć pytania rodzącego się w głowie Vegarda. Nie ryzykujesz ucieczki, bo nie zamierzasz być dla niego niemiła. Przynajmniej po tak miłym geście.
- Biegasz? – pytanie się pojawia. Jest takie jak zwykle. I odpowiadasz jak zwykle, bo od lat nic się nie zmienia:
- Pierwsze kilometry rwę jak idiotka, z powrotem muszą mnie odholowywać - nie ma w tym krzty kłamstwa. Przypominasz sobie to upokorzenie, kiedy zbierali cię pierwszy raz – ambitną, dumną – z trasy narciarskiej, 15 km od domu. W czasach, kiedy zaczynałaś biegać i zapowiadałaś się na KOGOŚ. Na fenomen. Deklarowałaś, że ciężką harówką dojdziesz do sukcesów…
- Masz złego trenera – ocenia Sklett.
- Nie mam trenera – to sprawia, że chłopak staje w miejscu.
- Nie masz trenera?! To wszystko jasne! Ty nie wiesz…
- Nie pouczaj mnie. Ja wiem lepiej. Jeśli chcesz pobiegać ze mną to chodź. Jeśli masz zamiar dyktować mi co powinnam zrobić, oszczędź sobie fatygi. Nie posłuchałam nikogo. Nie posłucham i ciebie. Nie łudź się.
-…
- Przepraszam. Zestresowała mnie myśl, że jak się zgubię w Oberstdorfie, to mnie już nie znajdziecie.
***
Wracasz, kiedy wszystko jest jasne. Wracasz, kiedy wszyscy żywo dyskutują o tym, co się stało. Wracasz, kiedy pokój, który dzielisz z Johanem, jest przepełniony skoczkami. Gdy wchodzisz z soplami na włosach, trzęsąc się jak w febrze, zauważa cię tylko Stoeckl, który kiwa, żebyś sobie usiadła i nie wałęsała się pomiędzy skoczkami. Wkładasz narty w kąt, z nadzieją że żaden zawiany Norweg nie podpierdzieli ci jedynego źródła satysfakcji. Nawet nie próbujesz wsłuchać się w to jak na zmianę kaleczą niemiecki i angielski. Mówią co kto umie i co kto uważa. Chyba z całego tego towarzystwa, tylko 3 osoby się nie udzielają. Ty, Johan i Bjoern. Reszta przekrzykuje się i zaraz ucisza. Potem ponownie wybucha i jeszcze raz uspokaja.
- Jaki mamy temat? – pytasz na odczepnego. Bjoern spogląda na ciebie wilkiem.
- Wyjście z progu jeśli to ci coś mówi – odpowiedź jest odburknięta. Ukradkiem przewracasz oczami…
- Mam brata skoczka. TO mi COŚ mówi – podkreślasz. Johan jest dumny. Uśmiech ma nieco zbyt smutny jak na niego i tylko czekasz, kiedy szturchnie Romoerena, żeby ten dał sobie spokój. Ale potem… potem wszystko dzieje się zbyt szybko…

- Edith? Musimy porozmawiać – mówi ci, gdy masz zamiar zgasić lampkę. Siadasz więc naprzeciw niego, a on spuszcza głowę. Napięcie wisi w powietrzu… Czujesz, że dzieje się coś dziwnego… I wtedy…
- Chciałem, żebyś wiedziała o tym pierwsza. Obiecaj mi, że nie będziesz histeryzowała.
- C..co się stało? – pytasz, a słowa z trudem przechodzą ci przez gardło. Johan unosi wzrok. Ten zazwyczaj nieco prowokujący, wesoły i intrygujący… Teraz jego oczy nienaturalnie błyszczą. Ta nienaturalność polega na fakcie, że dziwnie drżą i dopiero po chwili odkrywasz, że półmrok jest swego rodzaju maską. Johan ma w oczach łzy.
- Tylko jedno z Evensenów pojedzie do Vikersund w tej roli co miało pojechać.

- Johan!!! – wrzask przetaczający się przez piętro w hotelu, sprawia, że skoczkowie stają w drzwiach swoich pokoi, wyrwani ze snu lub oderwani od innych czynności późno życiowych. Ktoś mający odwagę zapukać do drzwi zza których wrzask się wydobywa, nie otrzymuje zgody na wejście. Świat powoli zakręca. Ktoś wybiega z jakichś drzwi i biegnie po jakichś schodach, łkając jakieś słowa, układające się w jakieś zdania. Ktoś inny biegnie za tym pierwszym kimś, ale zatrzymuje się na jakimś korytarzu widząc kogoś, kto miał odwagę pukać do jakichś drzwi. Ten ktoś jest drugim, który dowiaduje się o jakiejś druzgoczącej zmianie. I to właśnie ten trzeci ktoś rzuca się w jakiś dół po jakichś schodach.
- Johan? Co się stało?
- Zawiodłem was. Kończę ze skokami.
Życie zwalnia kilkaset metrów od hotelu. Zanosisz się szlochem. Nigdy nie podejrzewałaś siebie o takie rzeczy. Nigdy nie sądziłaś, że zapłaczesz, gdy Johan skończy karierę. Przecież mu zazdrościłaś. Teraz zauważasz jaka byłaś głupia. Słyszysz jakieś kroki za sobą. Oglądasz się. Szybko ocierasz łzy dłońmi.
- Co tu robisz? – pytasz zdławionym głosem. Romoeren wzrusza ramionami.
- Nie bądź na niego zła – mówi i podaje ci kurtkę – Dla niego to równie trudne co dla ciebie.
- Jesteś dziwnym człowiekiem – ukrywasz twarz w dłoniach. Płaczesz, nie wiadomo dlaczego właściwie. Przyjmujesz kurtkę i zawracasz. – Nie próbuj mnie pouczać, słyszysz? Teraz pójdziesz sobie do hotelu. Ja muszę…
- Wrócić i porozmawiać z Johanem.
*** 
Ostatnio niewiele rzeczy idzie po mojej myśli. Końca świata też nie było. Pozostaje życzyć zdrowych, szczęśliwych i wesołych ŚWIĄT BOŻEGO NARODZENIA 


niedziela, 16 grudnia 2012

ROZDZIAŁ 3


Pozostaje ci zejść z torbą i podać rękę każdemu raczącemu się herbatką w twojej przestronnej kuchni, tysiące razy powtarzając swoje imię, którego i tak nikt nie zapamięta. Potem musisz jeszcze zapamiętać wszystkie imiona zebranych i zestawić je sobie z twarzami, żeby nie wyjść na sklerotyka. Co z tego, że ich jest więcej? Oglądasz te ich zawody, kiedy tylko masz okazję i ich kojarzysz. Masz obowiązek kojarzyć! Słyszysz jak jeden z zebranych chwali herbatkę (!) mamy, a ta w odpowiedzi świergocze „No czy ja wiem, czy taka dobra?”. Przewracasz oczami. Rodzicielka jest łasa na komplementy. I w przeciwieństwie do ciebie, ma doskonałą pamięć. Więc ten, który pochwalił jej herbatkę, już zawsze będzie mile widziany w tym domu.
Próbujesz podnieść torbę. Próbujesz – to dobre słowo. Oczami swojej wyobraźni widzisz, jak stajesz u szczytu schodów z tym nieszczęsnym bagażem, który chwilę potem uzyskuje przewagę i ciągnie cię w dół. Lądowanie na pewno bez telemarku, ale za to sędziów 5 razy tyle, co trzeba. Jak dobrze pójdzie to będzie 1. Pierwsza wybita jedynka. Jak Johanowi znudzi się czekać, to sam przyjdzie na górę i od razu zostanie obarczony torbą… Ale, ale. Jesteś silna. Po co pomoc?
Deska snowboardowa idealnie sprawdza się w roli taśmy bagażowej.. Torba, ostrożnie ułożona na tej desce i dodatkowo do niej przymocowana paskiem, zjeżdża na dół chwilę przed tobą. O tyle dobrze, że zejście ze schodów nie jest widoczne z kuchni. Szybko rozplątujesz swój bagaż z potrzasku. Dumna z siebie. Tak wkraczasz do pomieszczenia gromadzącego kilkunastu ludzi. Że są szaleni, zauważasz od razu, gdy na myśl nasuwa się stwierdzenie, że Johan do nich pasuje. Od razu wiesz, kto pochwalił herbatę. Mama skacze dookoła niego z jakimś ciastem, a on zapiera się, że nie może. Wygląda to ładnie, bo reszta siedzi sobie w kółeczku, wodząc wzrokiem za maminym talerzykiem ze słodkościami. Reszta jest ewidentnie niedożywiona. Zmieniasz taktykę. Wślizgujesz się pod tacę z ciastkiem. Kroisz to wszystko, przekładasz na talerzyk i częstujesz resztę, przy okazji wspominając jak masz na imię. Wyglądają na zadowolonych.. Przysiadasz sobie gdzieś między bratem, czyszczącym talerzyk, a Vilbergiem, wyrywającym Vegardowi jedno z ostatnich ciastek. Jeszcze nikt nie orientuje się, że na nikogo nie trzeba czekać, bo ta, na którą czekali, już jest. Uświadamiasz im to po jakichś 20 minutach, kiedy mama zabiera się za przygotowywanie obiadu.
- Kto ostatni ten w nogach! – wykrzykuje Johan, a wszyscy zgromadzeni zaczynają się niesamowicie spieszyć. To tajne hasło musi mieć jakieś równie tajne, nieprzyjemne konsekwencje, skoro, zanim komukolwiek powierzasz ciężki bagaż, połowa łapie równowagę na schodach. Nie masz jak się z nimi ścigać.
- Biegnij! – słyszysz nagle i ktoś popycha cię w stronę drzwi, jednocześnie odbierając bagaż. Nie trzeba ci dwa razy powtarzać. Domyślasz się jak to musi wyglądać, ale nie zatrzymujesz się. Wpadasz do samochodu razem z Vegardem. Na początku trafiacie w drzwi jednocześnie, potem on ustępuje. Wpychasz się na jakieś wolne siedzenie i… przypominasz sobie o bagażu…
- Zaklepane raz dwa trzy i wszystkie wasze wyliczanki. Rezerwacja na dwa siedzenia!
- Nie ma tak! – protestuje Johan – Ciesz się, że masz jedno a nawet powiedzmy, że pół, bo…
- Chodź. Musisz mi zabrać torbę. – nakazujesz – Albo chociaż narty.
- A to nie oddałaś Romoerenowi? – dziwi się, wskazując palcem za szybę. Tam Bjoern rzeczywiście zmaga się z całym twoim ekwipunkiem. Masz zamiar wysiąść, ale Vegard zapewnia cię, że potem nie wrócisz na to miejsce, bo on zajmuje wszystkie wolne. Ulegasz wobec tego argumentu. Zresztą Romoeren szybko kończy batalię z torbami efektownym trzaśnięciem w bagażnik. Nie wiadomo, kiedy samochód rusza. Nie wiadomo, kiedy Romoeren daje radę wskoczyć na siedzenie obok kierowcy. Nie wiadomo, kiedy zostawiasz za sobą dom, ulicę i stojącego na nim ojca, który wymachuje tym w końcu odnalezionym cudem.
Życie w pudełku pełnym wariatów wcale nie jest fajne, gdy orientujesz się, że gadają z zaangażowaniem jakieś 24/dobę. Bez przerwy na picie i jedzenie. Wkładasz słuchawki. Wyjmujesz jakieś przekserowane materiały. Nic. Johan wrzeszczy ci nad uchem o termosie z herbatą. Ktoś rzuca tym termosem w jego stronę. Cisza zapada, gdy Fannemel zauważa jakiegoś owada pod swoją torbą. Zmrożone biedactwo ucisza cały team, który planuje wyprawić mu pogrzeb. Na temacie stypy, cisza być ciszą przestaje. Co ciekawsze pomysły zostają nagradzane salwami dzikiego śmiechu. Właściwie po tym, jak Bardal owija owada w chusteczkę, sama zaczynasz chichotać. Vegard chce się podjąć lulania. Vilberg uświadamia go, że nieboszczyków się nie lula. Johan proponuje kremację zwłok. Zaczynają się poszukiwania zapalniczki. Że żaden nie pali, okazuje się problemem.
  Masz zaszczyt doczekać momentu, gdy już prawie wszyscy śpią (prawie ze wskazaniem na Sklett’a i kierowcę). Szczerze, chcesz dołączyć do większości i obudzić się rano. Uniemożliwia ci to poświata z Playstation w dłoniach Vegarda. Po kilkunastu minutach oczekiwania na ewentualną kapitulację skoczka w wyścigu samochodowym, zaczynasz zaglądać mu przez ramię, co jest o tyle skomplikowane, że ten trzyma swoją zabawkę na kolanach i strasznie się garbi. Gdy orientuje się w końcu, że z niejakim entuzjazmem kibicujesz temu samochodowi po lewej, stwierdza, że jesteś wariatką.
- Coś ty taka zmarnowana? – pyta na koniec i wyłącza Playstation. Błogosławieni ci, którzy dali Vegardom Haukoem Sklettom wycisk, zmuszający do regeneracji poprzez sen.
- Przestaniesz gadać?! – burzy się ktoś. Vegard zakłada ręce na piersi. Siedzi tak jakiś czas…
- Ty i Johan to… takie normalne rodzeństwo? – pyta w końcu
- Nie. Takie pi razy drzwi patologiczne.
- Aaa… Bo wcale niepodobni – wzdycha sobie ciężko – A ten…
- Cicho miało być?! – warczy ten sam obudzony głos.
- Dobranoc mówiłem!
- Dobranoc.– chichot budzący połowę skoczków. Nie śmiejesz się ty, nie śmieje się Vegard, bo gdy ktoś włącza światełko, masz wrażenie, że on to bardziej chce płakać; nie śmieje się również kierowca – w tej roli Vilberg. Ze śmiechu wyje siedzenie obok kierowcy. Johan rzuca w tamtą stronę jakimś bliżej nieokreślonym przedmiotem.
- Idiota! – wkurza się Bardal. Światło zostaje wyłączone. Skoczkowie warczą sami do siebie.
- Właściwie to już wiem, dlaczego taka zmarnowana jesteś – potakuje Sklett – Ale taka terapia szokowa to jak szczepionka działa.
-- Nie lubię szczepionek
- Bjoern? Słyszałeś? Nasza nowa koleżanka cię nie lubi! A tak między nami – szczepionki są fajne... Tylko nieprzyjemne. Ale o takich co budzą 10 facetów naraz to jeszcze nie słyszałem.

niedziela, 9 grudnia 2012

ROZDZIAŁ 2


Świergot mamy stojącej w progu, zrywa was na równe nogi. Czas nagle przyspiesza, gdy twoja szafa zaczyna być szturmowana. Wygląda to wzorcowo. Jak profesjonalny szturm matki na szafę córki. I owszem, gdyby ta szafa nie należała do ciebie, to chwyciłabyś aparat i uwieczniła niecodzienną sytuację. Po zerknięciu na stojącego obok i drapiącego się po głowie, brata, utwierdzasz się w przekonaniu, że i on nie pogardziłby takim zdjęciem w swojej kolekcji.
Stoicie sobie jak dwa pocieszne głupki i patrzycie to na znikającą w półkach z ubraniami mamę, to na torbę, która zamiast się samoistnie napełniać złożonymi w kostkę ubraniami, leży niewzruszona pod szafą. Zastanawiasz się, czy w życiu zawsze będziecie takimi niedojdami. Spoglądasz na rozglądającego się bohatera i stwierdzasz, że zawsze. Wyganiasz cały komitet pakująco-gapiący się w torbę i zaczynasz doprowadzać swoją szafę do ładu. Ktoś stojący za drzwiami sekunduje ci poprzez tłuczenie w drzwi i zaczynasz kwestionować umiejętności tłuczka rodzicielki.
- Potrzebujesz czegoś? – pytasz, otworzywszy drzwi. Johan mierzy cię wzrokiem.
- Nie, to ty czegoś potrzebujesz – stwierdza.
- Ja? Mi czegoś brakuje? – wymija cię w drzwiach, kręci się chwilę po pokoju, uśmiechami rzuca od ściany do ściany. W końcu okręca się na pięcie, celuje w ciebie palcem i mówi:
- Zatrzęsienia – a wtedy trafia do ciebie, że masz brata wariata nie z tego świata. Pozycja Bonda i palec wskazujący, niemal wydziobujący ci oko. Kiwasz głową, bo lekarz kazał przytakiwać, po czym odsuwasz rękę bohatera tak, żeby jego palec wskazujący, nie stanowił zagrożenia dla twoich oczu.
- Zatrzęsienie to ja mam co rano. Możesz nie pamiętać, ale tu, w tym domu, rewolucje są na porządku dziennym.
- Potrzebujesz innego zatrzęsienia – widząc, że na tego typu rozmowy nie masz siły, spuszcza z tonu i zagląda ci do szafki – Masz tu jakieś jedzenie?
Zastanawiasz się nad ideą zatrzęsienia. Johan nie wygląda na kogoś, kto potrafiłby ci wytłumaczyć, co miał na myśli, mówiąc „zatrzęsienie”. Właściwie dla każdego z was, definicja tego rzeczonego „zatrzęsienia” jest inna. Może i macie podobne zdanie w wielu sprawach, ale na pewno nie w tej. Jesteście innymi ludźmi. Spoglądasz na wasze wspólne zdjęcie, na które od dłuższej chwili patrzy Johan. Mimo, że zawieszone w kącie nad łóżkiem, stanowi najważniejszy element twojego pokoju. Na tej fotografii jesteście tuż po przeprowadzce do Trondheim. Siedzicie na tarasie u boku jednego z psów. Próbujesz przypomnieć sobie jego imię. Z dezaprobatą kręcisz głową.
- Clifford – mówi ten stojący obok ciebie, nawet nie zaszczycając cię spojrzeniem. Jest mu tylko i wyłącznie przykro. Chciałaś o wszystkim zapomnieć i skupić się na tym, co jest teraz i co niedługo będzie. Wyszło aż za dobrze i zaczynasz tego żałować. Szybko usprawiedliwiasz się w myślach – nikt nie jest idealny. Nawet Johan. – Masz pół godziny – oświadcza w końcu i wychodzi. Widocznie nie widzi sensu w kontynuowaniu tej rozmowy. O ile można było nazwać rozmową to, co przed chwilą odstawiliście.
Spoglądasz na zdjęcie. Wtedy jeszcze nie trzymałaś nikogo na dystans. Radziłaś sobie ze wszystkim i stwarzałaś jeszcze pozory szczęścia. A może wtedy jeszcze mogłaś nazwać to szczęściem? Miałaś w końcu 11 lat i pstro w głowie. Kto widział, żeby taki dzieciak stwarzał pozory szczęścia? Byłaś szczęśliwa. Ale potem zniszczyła cię niezaspokojona ambicja. Nic nie mogłaś na to poradzić. Nieprawda. Mogłaś, ale tego nie zrobiłaś. Kiedy wyciągali ku tobie dłonie, ty uniosłaś się honorem. Postanowiłaś, że sama wszystko osiągniesz.
- Johan? – mówisz. W pokoju nie ma nikogo poza tobą i twoją pustą torbą. Ganisz się w myślach. Chwile słabości. Nie powinnaś była dopuszczać do siebie najmniejszych wątpliwości. Wytrwale. Do celu.
- Wołałaś mnie? – w drzwiach pojawia się ta sama głowa, która przed chwilą wyszła.
- Taak. Siadaj. Powiesz mi, na czym ta wycieczka ma polegać– uśmiechasz się promiennie. Chłopak przytakuje, wyraźnie zadowolony. Wpuszczasz go do środka, zrzucasz z łóżka piętrzące się sterty ubrań i ponownie zabierasz się za pakowanie bagażu.
- Tak mało? – dziwi się, widząc, że zmieściłaś się w torbę. Przyznajesz.
- To był pomysł Judith. Wcale nie mój. Nie chciałam jechać. Nie chciałam tych pieprzonych wywiadów dla jej korzyści. Dlaczego nie weźmiesz JEJ?-  Wyrzucasz z siebie, poważniejąc. Johan przygląda ci się, jakbyś była chora. Obchodzi cię dookoła. Dotyka czoła dłonią. Na koniec oględzin, wyjmuje z kieszeni latarkę i błyska ci nią prosto w oczy.
– Źrenice działają, czy jak to się tam nazywa – mruczy, po czym wybucha śmiechem – Boże. Wcale nie musisz jechać, jeśli nie chcesz.
- Tylko co ja jej powiem? – prezentujesz delikatny półuśmiech. – Że się boję? Przecież ja się nie boję. Nigdy się nie boję -  ten niepozorny szczurowaty brat kiwa głową. Jedno trzepnięcie w ramię, mające rozgonić gęstniejące powietrze jest tylko marnym wstępem do poważnej bitwy na poduszki. Lejecie się kilka minut. Jednocześnie wskakujecie na łóżko i wtedy to nieszczęsne łóżko musi ogłosić upadłość. Upadłość ogłaszacie i wy. Huk niesie się echem po całym domu. Jest jedna złamana noga. Na szczęście nie twoja, ani Johana. Tylko łóżka. I gdy nerwowo klękacie nad tą złamaną kończyną najlepszego czworonożnego przyjaciela człowieka, po schodach rusza rodzicielka. I katastrofę zwiastują wszystkie drzazgi, układające się w „I’ll kill you”. Ale wtedy, pod dom podjeżdża zbawienie.
- CHOLERAA! – jęczy Johan – Dokończ pakowanie. Migiem.Ja idę zagadać chłopaków.
- O matko – szepczesz i matka jak na zawołanie staje w progu.
- A co wyście tu zrobili? – łapie się za głowę. Ty też masz ochotę to zrobić. Wstajesz z miną niewiniątka. Johan zręcznie wymija panią domu i biegnie na złamanie karku po schodach.
- Hamak – mamroczesz jak niespełna rozumu i zbierasz rozwalone po podłodze ubrania.. Po chwili rzucasz to zajęcie i łapiesz nadal pustą torbę. Ładujesz do niej kilka zeszytów. Oceniwszy sytuację krytycznie (bo inaczej nie można, gdy torba jest kwadratowa od zawartości i nic nie gwarantuje, że da się założyć na ramię), przerzucasz wszystko na fotel. Johan zaprasza kolegów na herbatkę. Matka natychmiast podejmuje decyzję. W pojedynku : żale do córki o rozwalone łóżko vs. porozbijana porcelana od teściowej, wygrywa to drugie, czemu trzeba jak najszybciej zapobiec.
***
Zdecydowanie lepiej to wszystko się prezentowało w styczniu. Jest źle a nawet gorzej. 

niedziela, 2 grudnia 2012

ROZDZIAŁ 1


Wkraczasz do salonu pełna złych przeczuć. Matka wita cię nadzwyczaj entuzjastycznie, chociaż gdy rano robiłaś sobie kanapkę z serkiem topionym, wcale nie wydawała się być szczególnie zainteresowana twoją obecnością. Oczywiście coś musiało się zmienić. Zauważasz, że ojciec udaje się chyłkiem do pokoju z łóżkiem małżeńskim i coś ci mówi, że będzie szukał cudacznego cuda, podobnego do tego, który otrzymał brat. Ten zaś stoi w drzwiach z wyraźnym zamiarem nie ruszania się z miejsca przez najbliższy tydzień. Prezentuje się wspaniale. Właściwie spod naszywek sponsorów, wystaje tylko łepetyna. On także zaczyna cię intrygować. Oni wszyscy poruszają się jakby w innej czasoprzestrzeni. Są czymś zaaferowani. Widzisz to nawet w oczach spokojnego, opanowanego do granic możliwości bohatera.
Nie mówisz o nim inaczej. Rzadko mówisz po imieniu. Jest bohaterem, gwiazdą, bratem, a gdy rodzice nie słyszą – szczurem. Trzy pierwsze określenia zostają ci wpojone już we wczesnym dzieciństwie, gdy najstarszy dzieciak zaczyna się interesować MĘSKIM SPORTEM. Zawsze jest o te pół kroku przed tobą. Ale kocha cię może nawet bardziej niż ty jego. Jesteś młodszą siostrzyczką, którą trzeba za wszelką cenę chronić. Może dlatego, u szczytu popularności wyprowadza się z domu? Chce, żebyś była wolna od kamer, komercji i plotek. Jesteś mu za to wdzięczna. Ale to nie sprawia, że stajesz się obojętna wobec jego sukcesów. Nienawidzisz siebie za tak pierwotną wadę, jaką jest zazdrość. Zazdrościsz mu tego, co osiągnął, tego, jaką cenę za to zapłacił i tego jak wiele wycierpiał. Chcesz tego samego dla siebie. Chcesz kiedyś usłyszeć „Tak. Jesteś cholernie utalentowana. Tak. Zawdzięczasz to wyłącznie sobie. Tak. Osiągnęłaś tak wiele, że mogłabyś dorównać swojemu bratu”. Jednocześnie wiesz, że to tylko i wyłącznie bujda, którą wciskasz sobie przed każdym ruszeniem na trasę.
- Wytłumaczysz mi ktoś, co się tu dzieje? – pytasz w przestrzeń. Mama zerka na swojego syna tak znacząco, że zaczynasz się zastanawiać gdzie położyłaś aparat. Gdyby szyja mamy była na sprężynce, teraz zwiedzałaby ogródek sąsiadów. Bohater też to zauważa. Prawie niezauważalnie kiwa głową, jako że to na niego masz spojrzeć, bo tylko on jest w stanie wyjaśnić ci całą tą zagadkową sytuację. Widzisz w jego oczach coś, podobnego do wahania, potem jego miejsce zajmuje znudzenie, ale sekundę przed wypowiedzeniem pierwszego słowa, oczy mu się śmieją.
- Zostałaś wybrana – oświadcza, a mama omal nie mdleje z uciechy. Przypominasz sobie jak te same słowa skierował do ciebie przed wyprowadzką. Wtedy miało to znaczyć coś na kształt „dostajesz cały mój pokój, ale w zamian musisz zająć się mamą”. Wizja przejęcia ,kolejnego pokoju, oznacza więc, że musisz się zająć i ojcem? Napotkawszy twoje spojrzenie, wybucha śmiechem. Może wie, o czym pomyślałaś, a może myśli o tym, o czym ty na pewno nie pomyślałaś i z tego się cieszy? Ojciec wraca do salonu z walizką. Nic jak tylko wyrzucają cię z domu. Do tego wszyscy tacy uśmiechnięci, a twój brat z trudem łapie hausty powietrza.
- Wybrana do …? – zawieszasz głos.
- Do wyjątkowej podróży. Nie uwierzysz, co nasz… - zaczyna świergotać rodzicielka, biorąc syna pod ramię. Ten poważnieje i tłumaczy mamie, że woli ci to sam przekazać. Rusza po schodach. W połowie staje i odwraca się, żeby stwierdzić, że nawet nie drgnęłaś. Kiwa na ciebie dłonią. Postępujesz niepewnie do przodu. Wraca, chwyta cię za dłoń i chichocząc ciągnie na piętro. To już przestaje być dziwne, a zaczyna być chore.
- Posłuchaj mnie uważnie Niunia – śle powalający uśmiech, który interpretujesz od lat tak samo. Jako niewinną igraszkę w profesjonalnym połączeniu z mocno przesłodzonym przezwiskiem. Bo kto w wieku 22 lat chce być dla starszego brata jakąś niewyszukaną Niunią? Dla takiego brata można. Dla takiego brata, czasem chcesz być tą Niunią, bez pojęcia o świecie rządzącym się własnymi prawami. Przy nim zawsze, bez względu na wiek, tak właśnie się czujesz. Poza tym, nie chcesz odbierać mu satysfakcji wynikającej z bycia starszym bratem. Przełykasz ten moment. Jesteś z siebie dumna.
- Słucham
- Pamiętasz jak żaliłaś mi się ostatnio przez telefon… - milknie widząc twoją minę. To przez użycie wyrażenia „żalić się”. Ty nigdy się nie żalisz. Od razu się poprawia. Wie, że akurat na tym punkcie jesteś strasznie wyczulona – Rozmawialiśmy o twojej pracy. Tym reportażu. Pamiętasz. Ta super hiper ważna misja.
- No tak. Miałeś mi załatwić parę krótkich wywiadów i ogólne rozeznanie… Przesłałam ci pytania i…
- Niunia. Tak sobie stwierdziliśmy, że my to się na tym nieszczególnie znamy. I tak doszliśmy do wniosku… Było trochę latania. Zaszło się tu i ówdzie. Nie chciałem ci tego wcześniej proponować, bo jeszcze byś się nakręciła jak nie było nic pewnego. A tu się udało. No i… i tak.
- Co tak?
- No. Pakuj manatki.
- Ale że jak?
- Wspak. Do walizki.
- Ale po cholerę?!
- Nie po cholerę. Po reportaż dla tej swojej pieprzniętej przyjaciółki, która lubi wykorzystywać wszystkich dookoła, żeby jej przynajmniej korona z głowy nie spadła...Sama sobie zrobisz i będzie najlepiej. Jeszcze byś mnie miała ochrzaniać? Dzięki bardzo. A tak to będziesz miała pretensję tylko do siebie. Aaa. I jeszcze jedno.
- …
- Spaczenie zawodowe nakazuje mi powiedzieć ostatni raz „Kocham Cię, Edith”, bo później nie będę pewien twojego zdrowia psychicznego.

O tym, że nocleg brata w rodzinnym domu, był pomysłem absurdalnie głupim, przekonujesz się, gdy w każdym zakamarku pokoju teraz twojego, wcześniej brata, wala się popcorn, przyniesiony przez samego zainteresowanego, w dobrej wierze. Jeżeli sądzi on, że nadal jesteście w stanie usiedzieć obok siebie bez wojny na poduszki, to jest w tak wielkim błędzie, że musisz go z tego błędu wyprowadzić. Wojna dobiega końca, gdy do akcji wkracza mama uzbrojona w tłuczek, którym to traktowała kotlety, a które to była zmuszona przestać traktować, ze względu na wrzaski i trzaski dobiegające z pokoju na górze. Zbrojna interwencja pani domu na dobre żegna konflikt. Kotlety wracają do łask i po kilku minutach, z kuchni ponownie słychać monotonne tłuczenie. Wy, jako zgodne rodzeństwo wyzywacie się jeszcze przez dłuższą chwilę i zaczynacie zbierać rozrzucone jedzenie. Idzie wam średnio. Właściwie to wcale wam nie idzie, bo nie jesteście już głodni a nie macie gdzie tego zbierać, bo tekturowe pudełeczko na popcorn, gdzieś się zapodziało i nikt nie wie gdzie.
- Tęskni mi się za tobą. Kiedy my się ostatnio widzieliśmy? – podejmuje temat. W połowie pytania ląduje na połowie twojego łóżka. Nie protestujesz. Więcej. Włazisz na tą wolną połowę i zaczynasz intensywnie myśleć nad zadanym pytaniem.
- W święta – odpowiadasz po chwili. Nie przyznajesz się, że tobie też się czasem tęskni. Za wszelką cenę chcesz pokazać, że nie jesteś dzieckiem i potrafisz znosić takie coś jak dłuższe rozstanie ze starszym bratem. Ale na dłuższą metę, gdy jesteś całe dnie sama... Gdy nie masz z kim pogadać wieczorami i gdy nie pomaga żadna przyjaciółka…
- To teraz sobie dłużej pobędziemy.
- Super – odpowiadasz bez entuzjazmu. Szybko łapiesz się na tym, że on się naprawdę postarał, żeby to załatwić. – Cieszę się. Cieszę się, Szczurze – uśmiechasz się tym półuśmiechem i on się chyba orientuje, że robisz to specjalnie w taki a nie inny sposób. Może i ten starszy brat, widzi jakąś symbolikę w mimice i gestach, które macie identyczne. Może i on uważa, że w ten sposób dajecie sobie najlepiej do zrozumienia, jak bardzo jesteście ze sobą związani.

***
Stereotypowy stereotyp stereotypowego opowiadania o skoczkach. 
Dziękuję za uwagę, wstyd mi za ten rozdział i pomysł w ogóle.

niedziela, 25 listopada 2012

PROLOG


“I walk along these tired streets that I walked the night before”
Jeszcze jedno spojrzenie na salon. Na te ukochane zdjęcia mamy. Wszystkie ustawione pod jej dyktando. W równiutkim rządku. Wszystkie przedstawiające jedną osobę. Nie. Nie ciebie, oglądającą je dzień w dzień. Czasem nienawidzącą tych spojrzeń rzucanych z połyskującego papieru. Spojrzenia ani dumne, ani przesadnie wzgardliwe. Ot takie. Rozbrajające, trochę dzikie, opętane, za każdym razem inne. Kilka nieśmiałych, ze dwa zażenowane, bo pewnie wymuszone wrzaskiem rodzicielki „UŚMIECHNIJ SIĘĘĘ!!!!”. Parę zdjęć znienacka. Każde traktowane niczym święty obrazek. I ostatnie zdjęcie. Bohater wspaniałej wystawy fotograficznej w drzwiach domu, siedzący na walizkach, wysłuchujący kazania mamy. Znudzony, unoszący okulary przeciwsłoneczne z nosa, zgniatający walizę, pełną ubrań. W tle ojciec z jakimś drewnianym cudem w dłoniach, otwierający usta, żeby zapewnić Bogu ducha winnego syna, że takie coś, to on koniecznie musi mieć w mieszkaniu. Następnie mama. Rozemocjonowana, przerażona, gotowa płakać. Stojąca nad synem niczym kat. Nic dodać nic ująć. Trzymająca w dłoniach coś niesamowicie dziwnego. Ni to kosz na śmieci, ni to kosz na ubrania. Ot. Kosz. Aparat rejestruje ten charakterystyczny, słodko-ironiczny półuśmiech bohatera siedzącego na walizce. Matka jest gotowa założyć mu ten kosz na głowę. Tak to przynajmniej wygląda z perspektywy czasu. Zdjęcie uważasz za niesamowicie śmieszne. Nikt nie podziela twojej opinii. Nikt nie widzi w tym nic śmiesznego. Może oprócz gwiazdy tej fotografii, która coś tam zawsze przebąkuje na ten temat. Ostatnia prośba o skopiowanie i powiększenie tego zdjęcia, kończy się oburzeniem rodziców. Dalej nie próbujecie.
 Trzaśnięcie drzwi. Na zewnątrz jest zimno. Bardzo zimno. Nie spodziewasz się, co prawda niczego innego, ale gdyby temperatura nieco podskoczyła, nie pogniewałabyś się. Zakładasz narty. Świadomość, że nigdy nie dorównasz lepszemu bratu, towarzyszy nawet teraz. I świadomość, że kolejny ślizg wcale nie przybliża cię do jakiegokolwiek sukcesu… Jesteś ambitna. Mówią ci to osoby, które widzą, co robisz. Biegasz. Na nartach. Jesteś samozwańczym biegaczem narciarskim. Mogłabyś jechać na układach, znajomościach i zobowiązaniach brata. Nie robisz tego. Po 10 kilometrze zatrzymujesz się. Dyszysz jak astmatyczka. Formy nie masz za grosz. A przecież biegasz od lat. Niemal wypluwasz płuca, gdy odzywa się twój telefon. Chcąc nie chcąc odbierasz, chociaż wiesz, że to zianie do słuchawki, będzie ostro skrytykowane. Mama świergocząca do słuchawki, nic nie zauważa. Zaraz dowiadujesz się, dlaczego. W tle odzywa się Syn Marnotrawny, który wrócił. Teraz równie dobrze, mogłabyś zostać przysypana lawiną. Matce to pewnie nie zrobiłoby różnicy. Dostajesz jasne polecenie powrotu do domu w tempie natychmiastowym. Spoglądasz na narty, oglądasz się za siebie i rzucasz:
- Zgubiłam się – co oczywiście jest prawdą. Z taką orientacją w terenie, leżysz i kwiczysz. Nie wiesz gdzie jesteś. Skąd masz wiedzieć? Nigdy tu nie byłaś i jeśli zdołasz wrócić do domu, to pewnie już więcej tu nie trafisz. Brat na pewno doskonale by się tu odnalazł. A przynajmniej to uświadamia ci wkurzona rodzicielka. Zaraz też dostajesz informację, jakoby brat rodzony ruszył na swoich nartach w celach poszukiwawczych. Mama zastrzega, żebyś nie ruszyła się ani o milimetr. Zapewniasz, że nie zrobisz tego na 100%. Niby po co masz to robić? Kończysz połączenie i powoli zawracasz… Przy odrobinie szczęścia spotkasz pędzącego brata w połowie drogi. Uświadamiasz sobie, że 10 kilometrów to wcale nie tak mało, gdy w tak zwanej połowie drogi, znajdujesz brata w pozycji półsiedzącej. Oczywiście nie jest zmęczony, tylko na ciebie czeka. Oczywiście.
Zaczyna być zabawnie, gdy bohater odzyskuje oddech i przestaje udawać nieprzytomnego. Zastanawiasz się właśnie, na ile przydatne okazałyby się te wszystkie kursy pierwszej pomocy, gdy niedoszły narciarz wstaje ze śniegu i wyraża gotowość do powrotu do domu. Posługuje się całkiem składnymi zdaniami i znowu widzisz ten półuśmiech. W górę wędruje tylko jeden kącik ust. Też tak potrafisz. To chyba rodzinne.

***
Pisane w styczniu tego roku. Niespodzianka na początek sezonu.