poniedziałek, 25 lutego 2013

ROZDZIAŁ 12


Trudno jest złapać oddech. Forma to tylko pojęcie względne. Jeżeli po zajęciu 35 miejsca jesteś nieludzko zmęczona, to czy wyrobisz się w tym sezonie na pierwszą dwudziestkę? Johan użycza ci swojego ramienia, żebyś mogła spokojnie zejść z trasy. Martwi się, gdy syczysz z bólu po nachyleniu nad rzuconym kijkiem.
- Kręgosłup – zgaduje natychmiast, a oczy robią mu się wielkie jak spodki – Edith. Usiądź. Natychmiast. Mówiłem, że będą problemy? Mówiłem? A ty nie chciałaś mnie słuchać. Masz, woda. Napij się. Już lepiej? Edith? Ed?
- Nie panikuj- mówisz z półuśmiechem. W górę wędruje tylko jeden kącik ust.
***
Telefon od Romoerena w tym momencie nie jest pożądany. Sam zainteresowany tego nie wie. Pyta więc standardowo ‘jak tam?’. I wcale nie domyśla się, że przez jakiś czas będzie musiał milczeć i słuchać...
- Bjoern – zaczynasz łagodnie – Czy pozwolisz, że powiem ci prawdę? – na co on przytakuje. Nie wie tylko, że ta prawda nie ma jeszcze zakończenia.
- Powiedziałeś mi ostatnio, że masz mało motywacji do skakania. Słuchaj. I nie przerywaj... Rany Boskie, nie przerywaj. Zaczęłam biegać w wieku 5 lat. Jak większość norweskich dzieci, które naoglądały się telewizji, powędrowałam pewnej zimy na ośnieżone wzgórze i poddałam się opiece instruktora młodocianych w biegach narciarskich, który przed wejściem na trasę wrzeszczał nam ‘jesteście przyszłością! Jesteście WY, a potem już NIKOGO nie ma! Ustawcie sobie zegarki. Nadeszło wasze pięć minut!’. Chciałam biegać. Chciałam zrobić furorę. A do mojego rocznika należał taki chłopiec. Jens. W mojej grupie biegowej był zaledwie 3 dni. Wiesz dlaczego? Wymiotował przed każdymi ćwiczeniami. A wiesz dlaczego tam był? Wiesz dlaczego biegał? Bo jego rodzice upatrzyli sobie w nim doskonały materiał na sportowca. W wieku 5 lat przewędrował większość norweskich klubów biegowych i kółek. Nigdzie nie chciał się zatrzymać i dla świętego spokoju zrealizować tego, co przeznaczyli mu rodzice. Patrzyłam na niego z niechęcią przez te 3 dni. Potem spotkałam go, gdy była zmiana popołudniowa, gdy wychodził na polankę z nową grupą ,do której go przydzielili. Kilka lat temu usłyszałam, że wygrał Mistrzostwa Juniorów Wschodniej Norwegii. Potem niefortunnie poślizgnął się na schodach i złamał kręgosłup.
Ja w wieku 10 lat uległam wypadkowi na trasie. Dwa kręgi przemieściły się i miałam już nigdy nie założyć nart. Już w szpitalu, zaczęły śnić mi się biegi. Śniło mi się, że wygrywałam, że wznosiłam puchar, że biegłam ramię w ramię z ikonami biegów narciarskich, a czasem spadałam, wypadałam z trasy, ześlizgiwałam się ze zbocza i nikt nie mógł mnie znaleźć, chociaż przechodzili kilka kroków ode mnie. Opowiadałam te sny Johanowi, a on obiecał mi, że jeszcze będę biegać. Słuchaj, Romoeren, on co wieczór obserwował jak jeżdżę na wózku po pokoju, spoglądając w stronę zawieszonych nad drzwiami, dziecięcych biegówek. Władowaliśmy w moją operację ciężką kasę. Johan zadedykował mi swoje pierwsze powołanie do reprezentacji, wszystkie lepsze skoki, pierwsze JEGO pieniądze poszły na moją operację. W wieku 12 lat zaczęłam biegać. Opowiadałam wszystkim jak daleko zajdę, że narty to moje drugie stopy i żarty się skończyły, bo Evensenowie zawładną całym światem. Na początku trenowałam z instruktorem. Łagodziłam zjazdy, najazdy, podjazdy. Potem zaczęło mnie to nudzić. W ten sposób nic nie da rady osiągnąć. Podziękowałam za przygotowanie, w wieku 17 lat założyłam dorosłe narty i ruszyłam. Wydawałoby się – cóż w tym wszystkim trudnego? Masz 2 kijki i dwie narty. Jedziesz na nartach, utrzymujesz równowagę i odpychasz się kijkami. Bjoern. Wszyscy chcieli mi uświadomić, że nic nie osiągnę. A jako samouk dobrnęłam bez układów, bez sponsorów i bez szumu medialnego, do konkursów Pucharu Świata, nie przechodząc przez mniejsze imprezy. Wiesz, co jest dla mnie największą nagrodą? To, że nie pojechałam na opinii o rodzinie. Gdy zapytali przy zapisie czy jestem z TYCH Evensenów, zapytałam krótko ‘Których?’ co miły pan o szarmanckim głosie uznał za odpowiedź, która była synonimem do ‘nie’. Bjoern. Cokolwiek się stanie, ja osiągnęłam swoje minimum. Ale wiesz co?
- Osiągniesz więcej?
- Najwycholerniaściej oczywiście, że więcej!

poniedziałek, 18 lutego 2013

ROZDZIAŁ 11


Trzeba zacząć grać. To najważniejsza rola w twoim marnym życiu. Trzeba grać, żeby coś osiągnąć. Ale należy grać uczciwie. Dlatego ta gra zadecyduje o sukcesie. Gra podobna do życia, bo chcąc nie chcąc bawicie się w życie. Gra której nie da się przećwiczyć.
Johan niecierpliwi się. Po raz kolejny sięga żeby na ciebie zatrąbić. Ale żeby gra nie wyglądała podejrzanie, ty jeszcze planowe 40 sekund spędzisz uwieszona na szyi Romoerena. To kolejny moment, kiedy masz zamiar uderzyć go w twarz, bo sytuacja cię przerasta i (co tu dużo mówić) krępuje. Warczysz na niego, z czołem przyciśniętym do przedramienia (wyżej nie sięgasz ze swoimi 156 cm wzrostu), tak żeby nie widzieli jak wściekła jesteś. On specjalnie, jak na złość unosi głowę i się uśmiecha, też w rzeczy warcząc. Siłą woli doprowadzasz się do porządku, bo gdy nagle wystrzelisz w stronę samochodu Johana, nikt w te bujdy nie uwierzy. Kiedy odsuwasz się, jesteś już blada jak ściana i w miarę spokojna.
- Do zobaczenia Edith. Będziemy trzymali kciuki.

Johan na twój widok uśmiecha się z politowaniem. Może myśli ‘ to minie, z Romoerenem zawsze tak’, a może wcale nie myśli. Zamiast skomentować złośliwie ten incydent, przez który głupio ci przed samą sobą, pyta czy jesteś pewna, że chcesz wystartować.
- Chcesz się tylko rozczarować? – kończy myśl – Jesteś samoukiem. Biegasz bez określonego stylu i już w pierwszym biegu zostaniesz zdyskwalifikowana. Dlaczego jesteś taka naiwna? Chcesz wszystkim udowodnić, że jesteś najlepsza. A przecież oboje wiemy, że nie jesteś. Nie masz dobrego sprzętu, nie masz gdzie ćwiczyć, nie masz, z kim ćwiczyć…
- Johan. Właśnie ten temat chciałabym poruszyć. Ja wystartuję w Drammen i jeśli stwierdzisz, że nic ze mnie nie będzie, to zrezygnujemy z tego. Ale jeśli zobaczysz dla mnie jakąś szansę, to czy nie zechciałbyś zostać moim trenerem?
- Trenerem? Ja nie znam się na biegach. A twój kręgosłup?
- Kręgosłup trzymał się 22 lata, więc jeszcze trochę wytrzyma.
- I tu wracam do tezy. Jesteś naiwna. A trener… Mógłbym ci kogoś poszukać. Kogoś, kto zna się na rzeczy… ale tobie nie o to chodzi, prawda?
- Powiedziałeś, że potrzebuję zatrzęsienia. Ale myliłeś się. Ja nie potrzebuję zatrzęsienia. Dzięki mnie to świat dozna zatrzęsienia. Stanę na podium. Ja. Samouk bez trenera ‘znającego się na rzeczy’. Rozumiesz?
- Czekaj, czekaj. Należysz do jakiejś sekty czy jak? Od kiedy to wierzysz w cuda? To przez Bjoerna?
***
Szykują się wielkie zmiany. Za ich zwiastun można uważać jednego z dawnych bohaterów, który przechadza się między ludźmi z aparatem w dłoni. Czy znasz tego człowieka? Znasz doskonale, a może tylko tak sądzisz. Bohater, którego już nie ma, a który staje przed tobą i pstryka zdjęcie centralnie przed twoim nosem, ma na imię Johan. Johan. Fotograf, chyba jedyny, który potrafi uchwycić twój profil, gdzie wyglądasz jak konsumujący przedstawiciel bydła rogatego. Jesz właśnie paluszki – wasze śniadanie, więc właściwie nic dziwnego, że poruszasz twarzą. Niemniej jednak ujęcie jest okropne, a Johan spogląda na nie, raz po raz wybuchając śmiechem. Gdy zaczyna monolog, w którym pojawia się zestawienie słów ‘mama’, ‘zdjęcie’, ‘ramka’ i ‘komoda’, rzucasz się za nim z zamiarem wyrwania mu aparatu. W tym rozgardiaszu zapominasz na chwilę o biegu i o tym, że ma się on zacząć za godzinę, a ty nawet nie za bardzo jesteś rozgrzana…
- Gotowa mite? – pyta Johan. Jeden kącik ust wędruje w górę. Mimo to, w jego oczach jest jakiś niezdefiniowany niepokój. Unosisz kciuk do góry i uśmiechasz się szeroko. Wiesz doskonale, że chodzi mu o kręgosłup. Słaby, naruszony przed kilkoma laty, kręgosłup.
- Gotowa. Dziękuję, że tu jesteś – zarzucasz mu ręce na szyję i w tym geście już nie ma takiego dystansu, jaki był w przypadku Romoerena. Kiwacie się chwilę na boki, jak dwójka, nie do końca świadomych świata, dzieci. A gdy tylko Johan się oddala, zauważasz trasę wijącą się jakby w nieskończoność… za horyzont.
Jesteś niższa od przeciętnej biegaczki. Jesteś jednak szybsza, ale za to mniej wytrzymała. Czym masz nadrabiać ten brak? Doświadczeniem, którego nie masz? Wsparciem, którego otrzymujesz tyle, co kot napłakał? Wiarą w cuda? Optymizmem? Myśleniem o celu? Chłodem i ufnością we własne możliwości. I to widzi Bjoern spoglądający na Drammen zza szklanego ekranu.
***
- Myślałem, że biegi cię nie interesują – wzdycha ciężko Bardal, skazany na godzinę towarzyszenia Bjoernowi w oglądaniu właśnie biegów narciarskich.
- Bo nie interesują… ARGH! Edith traci na zjazdach... Co nazbiera na bez… HEJ! Gdzie z tą KAMERĄ NO?!
- Zasłaniasz mi telewizor. Odejdź spod ekranu, bo popsujesz sobie oczy…
- Mówisz jak moja matka – fuka Romoeren – O! Widziałem Johana!
- Johana? – interesuje się Anders – A Edith nie widziałeś?
- To aluzja czy pytasz szczerze? – nagle Romoeren wystrzela w górę jak rażony prądem
- Aluzja, Bjoern… Aluzja.
- Ed jest 35 – mówi Romoeren – Aluzja? Iluzja. Iluzja, jaka ta kobieta jest chora z dumy. Znajdź mi takiego człowieka, co to stworzenie powstrzyma.
- Ile ich startowało?
- Chyba z 50. Ona jest, mówię ci, nie wiem, jaka. Ludzkie pojęcie przechodzi. Zobaczysz. Zobaczymy się na imprezie u Evensenów, jak Edith będzie świętowała pierwsze zwycięstwo w Pucharze Świata. Edith Evensen – Zwycięzca Samozwaniec.
- Spokojnie Bjoern. Opanuj nerwy. – Anders bierze to na serio, ale chociaż to tylko element gry Bjoerna, to sam zainteresowany jest szczerze zadowolony. Edith widzi efekty, on widzi efekty. A chłopcy już zaczynają na nich podejrzanie patrzeć. Ale nie, nie osobno na nią a osobno na niego. Na nich razem. Bo to jest ten drugi plan Bjoerna.

poniedziałek, 11 lutego 2013

ROZDZIAŁ 10


Patrzysz jak Vegard wbija w śnieg patyki. On po twojej lewej stronie, Bjoern po twojej prawej, a Vilberg i Hilde siedzą na brzegu i gapią się na przedstawienie jak sroki. Przy nich leży sterta patyków, które wspólnie nazbierali, żeby wyznaczyć ci trasę biegową. Prymitywną trasę biegową z tysiącem zakrętów, żeby sprawdzić jak radzisz sobie w ekstremalnych warunkach. Przyglądają się jak z właściwym sobie pośpiechem zaczepiasz narty i chwytasz kijki. Ściska cię w żołądku, gdy tylko pomyślisz, że masz biec a oni mają to oceniać. Pytasz ile ma mieć ta trasa. Mówią ‘kilometr albo dwa’. Vilberg chowa się za Tomem, żeby ukryć nagły wybuch radości. Kilometr wykładany patykami. Po godzinie kończą i padają w śnieg. Vilberg z zapałem robi im zdjęcia, nadskakując z każdej strony. Romoeren wskazuje w stronę aparatu niepochlebnym gestem i wtedy Andreas kapituluje.
- Biegnij – pada rozkaz. Mówi Vegard. Spoglądasz na cztery twarze, w tym dwie nieziemsko zmordowane. Kiwasz głową.
- Trener też powinien biec. Obok mnie – uświadamiasz. Bjoern się wkurza. Nie będzie z nim łatwego życia.
- Ja pobiegam – deklaruje Tom, a we wzroku Vegarda jest złoto co by nim kolegę ozłocił jak by tylko mógł.
Ruszasz. Oni obserwują jak niedbałymi krokami zmierzasz do pierwszego zakrętu. Narty jadą średnio. Jedziesz z gracją. Nie za szybko, nie za wolno. Po swojemu, nieswoim tempem. Widzisz krytykę w oczach Romoerena. Vilberg krzyczy, że powinnaś biec szybciej. Kręgosłup. Boli. Zrywasz się do biegu zbyt gwałtownie, chcąc dać upust swojej sile. Oni patrzą na ten zryw z jakąś taką nadzieją, która widocznie rozpala ogień w ich sercach. Ukrywasz ból, bo to idzie ci w biegach najlepiej. Zakręty idą nieźle. Biegniesz szybko. Na tyle szybko, żeby pokazać im jak bardzo się mylili, jeśli myśleli, że jesteś do niczego, ale na tyle zapobiegawczo, żeby wyrabiać się na trasie. Adrenalina utaja ból kręgosłupa. Tom dobiega na prowizoryczną metę równo z tobą. Nie to jest ważne.
- Dziś maraton biegowy. Zaraz po maratonie skokowym, jaki zafunduje nam Alex. – ogłasza Bjoern i wycofuje się w stronę miasteczka. Nie spodziewałaś się od niego ani słowa pochwały czy nawet uwag. Nie spodziewałaś się też że sobie ot tak pójdzie, ale gryzie go ten jego drugi genialny plan. W sumie można to wszystko odwołać. Czemu nie? Czemu…
- Kariera – uświadamia cię Vilberg – Chcesz zrobić karierę. Kariera to fajna sprawa, ale jesteś wariatką, jeśli myślisz że to przyjdzie tak łatwo jak założenie nart.
- Grozisz mi czy pocieszasz? – pytasz, na co Vilberg prycha śmiechem i podaje ci butelkę wody.
- Skończyłaś te papiery dla Alexa? – i jakiś szlag z jakiegoś jasnego nieba, jakoś tak trafia cię na tej trasie. Łapiesz narty biegowe i rzucasz soczystym przekleństwem, po czym biegniesz za Romoerenem tak szybko, jak jeszcze chyba nigdy w życiu nie biegłaś.
- Złoto olimpijskie dla Edith Evensen. – wrzeszczy za tobą Vegard. Grupka, która została na tej swojej prymitywnej trasie, zanosi się śmiechem.
- I dla jej niezawodnego Teamu EE! – dowrzaskuje Hilde. Vilberg chce projektować logo. Już! Natychmiast! Dawaj kartkę i mazaki, bo Vilberg ma wenę! Zainspirowany Vilberg! Wyprzedza cię i zaczynasz się poważnie zastanawiać, czy on na pewno skończył karierę.
Dobiegasz do hotelu a tam w drzwiach wita cię dłoń Alexa, która nie chce cię przywitać, tylko odebrać wypełnione papiery, jakby jej właściciel uparcie sądził, że wszystkie druczki nosisz ze sobą w torebce, żeby (w przypadku nudy) mieć co czytać, analizować i uzupełniać.
- Dokumenty – mówi trener ,a Bjoern zagląda ci przez ramię, żeby sprawdzić czy masz przy sobie te papiery czy nie.
- Zorza – zataczasz ręką, przywołując element świata przedstawionego, którego tu akurat nie ma( to właściwie nie jest głupie, bo dokumentów też tu nie ma)
- Dokumenty – powtarza Alex – Gdzie dokumenty?
- Się kończą… się… pisać…
- A zorza? – pyta Bjoern przewieszając się nadal nad twoim ramieniem
- Da mistrz chwilę to dokończę – panika. Zawaliłaś sprawę.
Vilberg, Rune i Fannemel stoją w drzwiach z założonym rękami. Ty poruszasz się po pokoju jak czołg praktycznie wysadzając wszystko co spotkasz na drodze, w przerwach pomiędzy:
- CZY….KTOŚ….WIDZIAŁ….TE….DOKUMENTY….CHOLERNE?!?! – stosy teczek, papierów bezwartościowych i ubrania które przypadkiem obijają się o twoje ręce, wedrują w podróż marzeń pod sufit i z powrotem. W wyniku tego, pokój rzeczywiście wygląda jak po wojnie. Jako że Fannemel rzuca jakąś nadzwyczaj trafną uwagę na temat dokumentów, zaraz zostaje uraczony zaszczytem pisania od początku, a ty w tym czasie poruszysz niebo i ziemię, żeby znaleźć te kilka kartek.
- Czemu ja?
- Bo ty.
***
- To tylko przypał. Przecież nic nowego. Nic strasznego. A, że raz ci się zdarzyło zgubić kilka wykazów… Alex non stop coś gubi.
- Odpowiesz mi na to pieprzone pytanie?
- Naprawdę nie masz czym się przejmować. Daj spokój.
- Dobra. Bez tego pytania też dobre. Dzięki. Od której jest recepcja?
- Od 8:00. Jesteś pewna że wiesz co robisz?
- Tak. Widziałeś gdzieś moje narty?
***
Johan. Wcale się nie zmienił. Wysiada z właściwą sobie nonszalancją. Obserwujesz go przez okno. Idzie szybko w stronę wejścia, tak dobrze mu przecież znanego hotelu. Już stojąc w drzwiach zauważa cię i w mgnieniu oka chwyta, że coś jest nie w porządku. Naprawdę aż tak to widać?
- To chyba nie był najlepszy pomysł, prawda? – uśmiecha się delikatnie na twój widok. Winę bierze na siebie, jak zwykle. W górę wędruje tylko jeden kącik ust.
- To był dobry pomysł – zastrzegasz.
- Jest coś o czym nie wiem? Właściwie… Zadzwoniłaś po mnie i… powiesz mi o co tu chodzi?
- Jedziemy do Drammen. Jutro.
- Chcesz pooglądać biegi na żywo?
- Johan. Ja chcę tam pobiec.
***
Maraton wygląda obłędnie. Maraton biegowy niewiele różni się od filmowego. Polega na tym samym. Wkłada się płytę do odtwarzacza i ogląda biegi. Ogląda się godzinę… Dwie… Cztery… I do końca siedzą ci, których to najbardziej interesuje. Czyli ty. Johan śpi oparty o twoje lewe, Bjoern o prawe ramię. Kenneth zajmuje całą sofę, Vegard fotel, Vilberg śpi prawie krzyżem przed telewizorem. Reszta wyniosła się w trakcie.
Spoglądasz ostatni raz na biegnącą Polkę i zaczynasz się zastanawiać jak wstać, dojść do telewizora po drodze nie zadeptując Vilberga, żeby wyłączyć ekran poszerzający horyzonty… Łatwe się to nie wydaje, szczególnie gdy Bjoern poprawia sobie głowę leżącą na twoim ramieniu.
- Idiota – mówisz do siebie, ale tak jakby do niego. Bjoern. Największy idiota w tym pokoju. Chyba jedyny człowiek na świecie, który potrafiłby wymyślić coś tak głupiego jak wasz układ.
- Idiotka – warczy spoglądając na ciebie jednym (i tak półprzymkniętym) okiem. Prawda. Zgadzasz się. Jesteś chyba jedyną idiotką, która potrafiłaby się na takie coś zgodzić. Dla czego? Dla kogo? Dla kariery. Dla siebie. Bo jesteś egoistką.- Nie jesteś egoistką Edith, tylko wiesz, czego chcesz od życia.
- Powiedziałam to na głos?
- Zawsze mówisz na głos, nawet rzeczy, których ludzie nie chcą słyszeć. Przynajmniej wiem, że nic nie ukrywasz.
- Tak, dalej mi schlebiaj, na pewno daleko zajdę.
- Nie mam zamiaru ci schlebiać. Jestem obiektywny.
- Spadaj Romoeren. Obiektywność to jedno, a pochlebstwa to drugie. Od tej pory masz mnie krytykować, tak jak ja siebie krytykuję. Wszystko da się zrobić lepiej.
- Idealistka
- Jak my wszyscy.

***
Z dniem opóźnienia jak widać.
Ferie - czas najwyższy nadrobić wszystko co się zostawiło na później ;D 

niedziela, 3 lutego 2013

ROZDZIAŁ 9


Lahti. Vegard wypoczywa w pozycji leżącej na zeskoku. Łapiesz się za głowę. Vilberg również łapie cię za głowę. Czujesz się złapana za głowę. W waszą stronę biegnie Rune, który chyba też chce cię złapać za głowę, ale protestujesz. Co masz zrobić ,jeśli nie to? Za chwilę trybuny zejdą się za bandę i zostaniesz brutalnie przygnieciona do śniegu na zeskoku. Vegard wstaje i macha w waszym kierunku, że wszystko w porządku. Nie masz jak odmachać, bo tłuczesz się z Vilbergiem, żeby zabrał te łapy z twoich włosów. Drużynówka jest zawalona. Tak przynajmniej mówi wam Sklett, jak tylko wpada za bramkę. Macha nartami na wszystkie strony – w rzeczy ogląda czy nic im nie jest, a i tak wydaje ci się, że chce ci rąbnąć z jakiegoś błahego powodu. Błąd! Obrywasz. A Vegard uświadamia cię, że oberwałaś słusznie, bo on zawsze ma dobry powód, żeby komuś walnąć. Czyżbyś myślała na głos?
- Nie. Nie przeszkadzaj sobie. Ja tu jestem, ale jak zamknę oczy to znikam – uświadamia cię Vegard i zdejmuje kask. Vilberg gdzieś znika z jego nartami. Powinien biedak iść na górę, ale na samych butach nie skoczy. – Ty to się dobrze czujesz?
- Doskonale – potrzebujesz Johana. To nie jest to. To nie jest to samo, co wtedy, gdy jedyny raz stałaś pod skocznią w Trondheim z połową rodu Evensenów, owinięta szalikiem w taki sposób, że wyglądałaś jak mumia i mama koniecznie chciała to uwieczniać na każdym zdjęciu. Co z tego że wrzeszczała „UŚMIECH! UŚMIECHNIJ SIĘ DZIECKO KOCHANE! STOISZ JAK NA POGRZEBIE WŁASNEJ MATKI!” jeśli nie byłaś w stanie się poruszyć, a szalik czynił cię urokliwą Arabką. Znowu jakbyś słyszała coś typu „Podnieśże tą flagę wyżej. Co ty siły nie masz?! Machaj, machaj!” obracasz się… Sklett patrzy na ciebie jak na wariatkę. Nie dziwisz się. AB SO LUT NIE. Vegard lubi na ciebie patrzeć jak na wariatkę. Ogólnie chyba lubi na ciebie patrzeć, bo nawet otrzymawszy narty (a Vilberg wpycha zawodnikom narty, jakby przerzucał węgiel), nie przestaje na ciebie zerkać. Doskonały moment żeby się odwrócić i odejść. Tak jak lubisz. Twój sposób bycia jest nieprzewidywalny. Wie o tym każdy, nawet Vegard. Ale i on potrafi zaskakiwać… Zanim odwracasz się ty, odwraca się on i z dziwnym zacięciem na twarzy rusza w stronę wyciągu. Wzruszasz ramionami jakby w odpowiedzi na nieme pytanie Vilberga. Nieme pytania są o tyle dobre, że nie musisz otwierać ust, żeby na nie odpowiedzieć. TO dobrze, bo dostajesz w twarz śnieżką i jedynie zamknięte usta ratują cię przed śmiercią na miejscu. Kto to? Nikt inny tylko rozbawiony Tom Hilde, który dla zgrywy wskoczyłby w zaspę i robił za psa ze „Śnieżnego zaprzęgu”. Przecież wszyscy znają ten film. Prawda, Vilberg? Vilberg, znasz ten film? Spójrz na Toma. Nie znasz?
Po konkursie wędrujesz w półpodskokach do Skletta. Ten na pytanie o ten supertajny plan, macha ręką i odsyła cię z kwitkiem słowami:
- BER wymyślił, BER przyjedzie, BER wyjaśni. Ja jestem narzędziem w rękach losu.
- Właśnie. Narzędzia. Naprawiłeś PsP?
- Kobieto, rany boskie! Czy masz tam pod włosami coś poza grami na moim PsP?
- MAM! – dłuższa dyskusja nie ma sensu, bo w momencie, kiedy stawiasz wykrzyknik za swoim jednym słowem, Vilberg wyrywa ci kijka z dłoni i rzuca się gdzieś przed siebie, zderzając się czołowo z pielgrzymką pospieszną do Lichenia, prowadzoną przez uśmiechniętego pobożnie Ammanna. Kto może – uskakuje żywy. Kto nie może – zostaje dźgnięty kijkiem.
- CHOLERO KIJA MI POŁAMIESZ!- jakoś nieszczególnie to do niego trafia. W dodatku Vegard wyrywa ci drugiego kijka i zwiewa, nie mogąc złapać oddechu ze śmiechu. Chłopcy wywołują popłoch. Potem ogólno pojętą wesołość. W końcu na zgodę padają w śnieg. O kija potyka się jakiś Red Bullowiec, bo jego puszka (i cała jej zawartość) lądują na oszołomionym Rune, który już nie wie co może uczynić, więc w pozycji stracha na wróble wraca do domków, w których panuje trener Samo Zło.
***
- Gdzie Vegard?
- Haruje za tamten rozbój. – pamiętasz. Ten rozbój. Nie wiesz kto to tak nazwał, ale ktoś rzucił tą nazwą dla żartu i tak się przyjęło. Rozbój to za duże słowo – to był po prostu przypadek, że tym stworzeniem idącym z puszką napoju energetycznego, był sam Walter Hoffer. To był zupełny przypadek, że Vegard wyklął nieuwagę tego stworzenia, które leżało twarzą do dołu w ten sposób, że rozpoznać w bałwanie Hoffera, mogłaby tylko wróżka Zofia. To przypadek, że…
- To może poczekamy na niego. Powinien niedługo skończyć. Zrobię herbatę.
- Tak właściwie… Mam 2 plany.
- Dwa plany? I ten drugi też dotyczy sportu?
- Niekoniecznie. Ale to może być całkiem niezły interes…
- Interes? – dlaczego natychmiast wyobraźnia nasuwa ci obraz Johana mówiącego „żadnych interesów ze skoczkami. To się zawsze źle kończy”? I masz świadomość, że i tym razem może być źle, ale… - Słucham.
- Nie patrz na mnie jak na terrorystę – śmieje się. Gromisz go wzrokiem więc się uspokaja „Wy to jednak macie coś w tych oczach” wydaje się mówić potrząsając z dezaprobatą głową. – chyba znalazłem sposób na uratowanie, zwróć uwagę, że jednoczesne uratowanie, swojego życia prywatnego i twojej rozwijającej się kariery.
- No chyba nie – odpowiadasz z kpiną. Ber burzy się.
- Gdybyś mi nie przerywała, już znałabyś plan działania. Plan jest następujący…
***
- Gdzie Edith? Poszła już? – Bjoern spogląda na zdziwionego Vegarda, popijając swoją nieśmiertelną herbatę – Romoeren? Była tu Edith?
- Była, ale chyba żeśmy się nie dogadali
- Trzeba było na mnie poczekać. Mam moc przekonywania – fuka Sklett i siada na fotelu - O co poszło?
- O honor jak to u Evensenów bywa.
- Honor? Może twoja wina. Jutro z nią pogadam
- Chyba już nie ma sensu. Sprawa zamknięta. Edith nie chce z nami współpracować
- Ciekawe dlaczego – Vegard rzuca oskarżycielskie spojrzenie w kierunku kolegi, ale za chwilę uśmiecha się i  wyciąga zza pleców butelkę wina. – Miało być na przypieczętowanie współpracy, ale skoro nie wyszło to… Wypijmy za błędy Romoeren. Romoeren? – nie rozumie tego wzroku, który Bjoern zaraz odwraca. Wzrok mówiący nie więcej tylko ‘Ty do mnie z winem a ja ci takie świństwo’. I kiedy oni unoszą kieliszki, ty zaglądasz do pokoju. I widzisz, że Bjoern( gdyby tylko mógł) chętnie odkręciłby to wszystko co założył na temat współpracy. Teraz jest za późno. Po przemyśleniu propozycji Einara stwierdzasz, że dla kariery zrobisz WSZYSTKO. Boisz się swojej decyzji, boisz się konsekwencji, boisz się, że zabijesz coś niesamowitego, czego nie chciałabyś zabić. Niezdrowa ambicja jest lepsza niż płatny zabójca. Nie chybia.
- Zgadzam się – dwa słowa mające przewrócić cały świat do góry nartami. Twój, Bjoerna i Vegarda. Niczego nieświadomy Vegard podaje ci kieliszek. Wino jest gorzkie. A może czujesz się tak podle, że wszystko smakuje złem?

***
Za tydzień ferie, po dzisiejszych konkursach nie wiem jak się nazywam. W ferie mam ambitny plan nadrobić wszystko co zaniedbałam. Jeszcze 5 dni :-)