niedziela, 31 marca 2013

ROZDZIAŁ 16


- Człowieku, co ja takiego ci zrobiłam? Czy ja cię skrzywdziłam... kiedykolwiek? Czy zrobiłam coś co zrujnowałoby twoje życie, moją karierę, psychikę Johana... Nie wiem, wytłumacz mi, o co się prujesz cały dzień, a raczej o co się nie prujesz...
- Słuchaj – a ty zastygasz w bezruchu, chociaż chciałabyś kiwnąć głową – Krzywdzisz, ale nie mnie. Robisz coś wbrew sobie. Wbrew zasadom moralnym, wbrew zdrowiu, wbrew rodzinie... a ja tylko chciałbym, żebyś była szczęśliwa. Tak po prostu.
- Nie da się być ‘tak po prostu’ szczęśliwym. Nie da się. To raczej nie polega na tym, że z dnia na dzień zakładamy sobie, że zniszczymy komuś życie, bo ktoś ma być szczęśliwy. A ja doskonale wiem co robię. I ty także jesteś tego świadomy.
- Ale...
- Wiem, że chodzi ci o Vegarda. Jeżeli go krzywdzę, to wyłącznie moja wina. Ciebie tylko poprosiłam o pomoc. Tak, bo przecież nie wpadłeś na ten pomysł sam. A ja nie chcę żeby ktokolwiek czuł się winny. Bardzo mi pomagasz, Bjoern. Gadam głupoty, ale...
- Gdybyśmy nie byli razem, chyba właśnie w tym momencie zapytałbym czy nie chciałabyś... Właściwie bardzo fajnie nam się układa gdy jesteśmy ‘fałszywi’, nie trzeba nic zmieniać, prawda? – nie potrafi spojrzeć ci w oczy. To znak, że trzeba się wycofać i to jak najszybciej, ale wtedy...
- Absolutnie – potwierdzasz – Trzeba to jeszcze bardziej uwiarygodnić... – i nie wiesz dlaczego to mówisz. Nie jesteś tych słów świadoma, a na kolejne pytanie Bjoerna zaprzeczasz w myślach i rzucasz się pod pociąg...
- Więc może... wprowadzisz się do mnie? – teraz nie wiesz co za debil zadaje takie pytania dziewczynie młodszej od siebie o parę ładnych lat, w dodatku siostrze kumpla...
- Chętnie – odpowiadasz jednak i to ma na zawsze zmienić całe twoje życie. A może tylko jego część, jedną szufladkę, opatrzoną naklejką z imieniem BJOERN.
***
- TAKI UKŁAD NIE WCHODZI W GRĘ – to twoja pierwsza tak poważna i tak wielka kłótnia z Johanem – NIE ZGADZAM SIĘ NA TO! NIE. TO TRWA ZDECYDOWANIE ZA DŁUGO, NIC DO WAS NIE MIAŁEM, NAPRAWDĘ... DŁUGO, DŁUGO AKCEPTOWAŁEM TE GŁUPOTY, KTÓRE WYPRAWIALIŚCIE JAKO ZMYŚLONA ‘PARA’. NIE ZNASZ BJOERNA, NIE WIESZ JAKI JEST, NIE WIESZ CZEGO SIĘ PO NIM SPODZIEWAĆ, A NAWET JEŚLI WIESZ – jeszcze nigdy żadnej kłótni z Johanem nie okupiłaś tak rzewnymi łzami jak wtedy – NIE ZGADZAM SIĘ, ŻEBY MOJA WŁASNA SIOSTRA, KTÓRA JEST NAPRAWDĘ WARTOŚCIOWĄ DZIEWCZYNĄ, A NIE ŚMIECIEM... a przynajmniej była, zanim nie zachorowała z ambicji i nie sprzedała się Romoerenowi za rozgłos... MIESZKAŁA Z NIM W JEDNYM MIESZKANIU I ROBIŁA NIE WIADOMO CO ZA FAKT, ŻE POJAWI SIĘ W MEDIACH JAKO... Zawsze uważałem, że jesteś rozsądna, a jeżeli nie rozsądna, to przynajmniej twoja głupota ma jakieś granice. Bardzo się myliłem, bardzo. A przecież rozmawialiśmy o tym wcześniej. Zawiodłaś nie tylko mnie. Nie tylko drużynę. Przede wszystkim kibiców, którzy nie będą wiedzieli co się dzieje w tej świetnej drużynie, która nagle zaczyna się od środka wyniszczać. Norwegię, bo jesteśmy jej reprezentantami. Edith, żałuję, że zaproponowałem ci to wszystko. Naprawdę żałuję.
- Johan...
- Zawiodłaś mnie Edith. Gdybym wiedział, że to wszystko tak się potoczy, nigdy bym ci nie zaufał. Człowiek uczy się na błędach, prawda? Wracasz ze mną, do DOMU. I nigdy, już nigdy nie pozwolę na to, żebyś wróciła w strony, gdzie ten sukinsyn próbuje uwić sobie gniazdko.
- JOHAN – brzmi stanowczo, pokonujesz łamiący się od łez, głos – nie obchodzi mnie co myślisz... Mimo wszystko, zostaję.
- Nie zostajesz. Dopóki jestem twoim bratem...
- Więc nie musisz nim być – słowa płyną zanim zdążysz zareagować i tym razem wiesz, że zraniłaś Johana do żywego. Oczy mu płoną, w milczeniu kiwa głową, jego usta są teraz jedynie wąską linią.
- Pewnego pięknego dnia zadzwonisz do mnie i będziesz w takim stanie jak dziś... albo gorszym. Poprosisz, żebym natychmiast przyjechał, bo nie wytrzymasz już dłużej. Może ON będzie tym pierwszym, ale zapewniam, że ty nie będziesz dla niego  ani pierwszą, ani ostatnią.
  Boli, boli, boli.
Następnego dnia Johan wyjeżdża. Następnego dnia... nie ma następnego dnia, bo tkwisz w obezwładniającym amoku i jednym pocieszeniem jest Bjoern, który o 4 rano puka do drzwi twojego pokoju, podaje ci herbatę i przytula, przekonując, że powinnaś wracać do domu... tego prawdziwego domu. Ale ty już wówczas masz plan na wszystko. Podjęłaś decyzję. Zastanawiasz się, czy jesteś godna nosić nazwisko Evensen.

niedziela, 17 marca 2013

ROZDZIAŁ 15


Zastygasz przy parapecie, wyglądając za okno. Zjednoczona z ciszą świateł zapalonych w tysiącach okien. Nie jesteś we właściwym miejscu i o właściwym czasie, ale on również nie jest. Obaj nie są. Powinni teraz siedzieć w hotelowym pokoju na drugim końcu Europy i robić tak bezsensowne rzeczy, jakie tylko skoczkowie potrafią w oczekiwaniu na swoją kolej na PsP należącego ‘tymczasowo’ do Toma Hilde. Powinni i tak ma się stać już jutro. Nie chcesz tam wracać. Nie chcesz szukać sobie argumentu, żeby tam z nimi siedzieć. Judith kompletnie Cię olała, a przecież to dla niej było to całe zamieszanie – żeby mogła osiągnąć sukces, żebyś ty mogła w końcu zachować się jak przyjaciółka, żebyś w końcu zasłużyła sobie na jej przyjaźń.
- Humorzasta suka – mówisz do siebie, nie poznając własnego głosu. O ile kiedyś zazdrościłaś Johanowi i w ogóle na cały świat zrzucałaś winę za swoje porażki, o tyle do tak dalece idących wniosków nigdy się nie posunęłaś. Do dziś. Nagle drugi plan Bjoerna zaczyna mieć trzecią zaletę. Judith jest zazdrosna.
***
- Zbieraj się – szturm na drzwi o 4:00 nad ranem – Nie obchodzi mnie, o której poszłaś spać, czy w ogóle spałaś, nie obchodzi mnie to, że nie nastawiłaś budzika, nie spakowałaś wczoraj torby, ani nawet to, że nie możesz ruszyć nogą... – Bjoern wpada do pokoju po 15 minutach tłuczenia w drzwi i od samego progu z zagadkową miną przygląda się separatorowi – Edith, czy zechcesz mi coś powiedzieć?
- Zechcę. Zależy co chcesz wiedzieć.
- Przez te pół godziny malowałaś paznokcie? PAZNOKCIE? U STÓP?!!
- Mmmm... pomyślmy... tak. Właśnie tak było.
Reaguje dziwnie nieźle, kiwa głową. Robi w tył zwrot i wykonuje dany sobie rozkaz ‘odmaszerować’. Że jest bardziej niż podenerwowany, masz okazję przekonać się w drodze na lotnisko, gdy taksówkarz popędzany przez Bjoerna dostaje mandat. Zdenerwowanego Bjoerna się boisz, więc siedzisz cicho. Johan też ma gorszy dzień, nie ma z nim kontaktu. Bardal od pięciu godzin wysyła Ci jakieś durne sms’y czym zapewnia o tym, co dzieje się aktualnie w Oslo. Gubisz się w tym wszystkim, lądujesz obok Niemca, który usiłuje rozmawiać po francusku z panią, która siedzi kilka miejsc dalej. Bjoern przed startem zamienia się na miejsca z Johanem, miał siedzieć obok Ciebie. Niby nic, a tak to się zaczęło. Niby nic, a jednak i ty zaczynasz mieć zły dzień. Mielicie udawać, mieliście siedzieć obok siebie i udawać. Bjoern na Ciebie nie patrzy. Bjoern rozmawia z Johanem. Jesteś skazana na Niemca podszywającego się pod Francuza, który teraz z kolei odwraca się do Ciebie, zagadując po angielsku. Bardal zaczyna wysyłać mms’y, chociaż zupełnie świadomie prosiłaś go, żeby się powstrzymał i tego nie robił. Przy jednym ze wspaniałych zdjęć, obrazujących trocinę, jaką mają w głowach, parskasz śmiechem. Bjoern na Ciebie nie patrzy. Bjoern Cię ignoruje. Patrzy na Ciebie NAWET ta francuska pani siedząca 5 miejsc dalej, a Bjoern nie reaguje. Uwaga! Czyta książkę. Bjoern czyta książkę.
***
- Tom Hilde! Przestań tak dziamdziolić! Schowaj głowę do popcornu, bo przez twoje kłaki nic nie widzę! – syczy Bardal, za wszelką cenę próbując ujrzeć ostatnie minuty jednego z odcinków ukochanego serialu.
- TOM! Czy możesz wyrzucić ten widelec? Nie dociekam, po co Vilberg ci go dał, ale to już najwyższa pora, żeby się go pozbyć raz na zawsze – deklaruje Vegard, ale Tom z widelcem w dłoni wygląda dość groźnie i nikt nie decyduje się podejść.
- A teraz Pysiek rusza na żer – ogłasza rozanielony Fannemel, nie do końca świadom konsekwencji, jakie te słowa przyniosą...
- Tom, błagam, czuję się jak na ekranizacji filmu dokumentalnego o życiu ryjówek - grzmi Vilberg, wyciągając ze swojej kosmetyczki coraz to ciekawsze sprzęty
- JOHAAAAN! ON POWIEDZIAŁ, ŻE WYGLĄDAM JAK RYJÓWKAAAAA! – wyje Tom, rzucając widelcem w stronę telewizora
- Tadam, tadam, tadam – odzywasz się – czy wy wozicie ze sobą cały dobytek? Za chwilę wasz genialny kolega od wszystkiego, czyli Vilberg wyciągnie z kosmetyczki frytkownicę celem dowiedzenia się czy nie chcemy przypadkiem gofrów na kolację.
Bjoern nadal cię unika. Zapomniał, że mieliście udawać? Zapomniał, o tym wszystkim, co mówił, gdy rozmawialiście o układzie po raz pierwszy? Siedzi po drugiej stronie saloniku, wymieniając spostrzeżenia na temat pięknych pań tańczących na ekranie laptopa Szczypiorka. Sprawdza cię, bo co chwilę odwraca wzrok, podbudowany tym, że na niego patrzysz. Nie jesteś zazdrosna, przecież to tylko udawanie. W dodatku Brie robi wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę, bo kilka minut po zakończeniu debaty na temat owych pań, nokautuje stolik stojący na środku pomieszczenia, w drodze do gry, dzierżonej przez najedzonego już Toma Hilde.
***
- Hahaaa! Leżysz i kwiczysz Ber! – rozlega się nagle, gdy większość zdążyła się już zainteresować serialem Bardala, którego to fabułę Anders niezmordowanie przedstawia tym, co usiedli niedaleko niego. Wrzeszczy Tom Hilde. Wrzeszczy i tańczy. Potem przestaje wrzeszczeć, chociaż ciągle równa widownię z ziemią.
- tak? – pada pytanie. Pyśkowi rzednie mina. Serial ogląda już tylko Bardal, mówiąc sam do siebie kto z kim był i w którym sezonie. Napięcie wisi w powietrzu. Pysiek zmienia taktykę, zaskakując tym zarówno siebie, jak i samego Bjoerna.
- zostajesz okrzyknięty najbardziej honorowym strzelcem w tej bitwie poległych. Rycerz Hilde i jego gwardia z ubolewaniem żegnają odwiecznego, ale jakże sprawiedliwego wroga słynącego z hartu ducha i mężnego serca... lepiej?
- zdecydowanie – brzmi odpowiedź.

niedziela, 10 marca 2013

ROZDZIAŁ 14


Sztokholmu nie udaje ci się podbić. Wmawiasz wszystkim, że rozpraszały cię krzyki kibiców, że Johan biegł zbyt wolno i mówił zbyt niewyraźnie. Wmawiasz sobie, że to było tylko na próbę i tak naprawdę nic się nie stało, bo to dopiero początek. Ale wmawiasz sobie przede wszystkim to, że nic cię nie boli, a na pewno nie kręgosłup. I wcale nie cierpły ci ręce, kiedy jednokrok trwał zbyt długo. Wcale nie płakałaś na trasie i wcale nie wstydzisz się, że kamera niektóre momenty słabości zarejestrowała. Wcale nie miałaś ochoty się poddać, nie miałaś kryzysu na pierwszym podbiegu i wcale nie przytłoczyła cię ilość i forma biegaczek... chociaż właśnie tak było. Wiesz, że oni to wiedzą. Bjoern stara się nie wchodzić ci w drogę. Widział, co się działo za metą i pierwszy raz w życiu widziałaś kogoś tak bardzo zażenowanego. Tego najbardziej ci wstyd. Okazałaś słabość.
- Przytrzymaj ten woreczek – poucza, spoglądając na ciebie znad gazety. Nie chce wprawić cię w zakłopotanie, więc szybko opuszcza wzrok pomimo braku reakcji.
- Brie, gniewasz się na mnie?
- Za co? – parska śmiechem – Za to, że rozwaliłaś sobie wargę kijkiem? Pomijając fakt, że to po prostu niemożliwe...
- Jak widać możliwe. Skompromitowałam się. Kolejna szansa, kolejna porażka, pierwszy raz rozcięłam sobie twarz. Wszystko na swoim miejscu. Przepraszam za to na mecie.
- Co na mecie? – porusza znacząco brwiami
- Na jakiej mecie? – pyta rozpromieniony Johan, wkraczając do pokoju, ale zaraz zapomina o co pytał – Znalazłem fantastyczne ciasteczka korzenne. Pierwsza klasa po prostu! Spróbuj Edith! Przypomnij mi, Ber, żebym kupił więcej, bo założę się, że jak tu następny raz przyjadę, to na pewno ich nie znajdę... Są tam na dole jak idziesz na lewo z placu do tej ulicy, skręcasz w prawo i tam... sklepik jest. Ale rewelacja, nie?
***
- Wychodzisz? – pyta Johan, gdy skradasz się ku schodom z nartami zarzuconymi na ramię. Wzdychasz głośno.
- Wybiegam – precyzujesz – Muszę pożegnać się z najlepszymi trasami świata.
- Nie znasz innych – prezentuje charakterystyczny półuśmiech.
- O tym właśnie mówię. Dziś te są moim wzorcem. Kto wie, co będzie w Falun? Może nie ma lepszych tras niż te w Sztokholmie? Może jednak są? Muszę jeszcze raz przejechać i ocenić.
- Edith, co z Bjoernem?
- Siedzi w pokoju chyba. Nie widziałam go od południa.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Daj sobie spokój. Z tego nic nie będzie. Zrobisz jak uważasz, ale ja tego nie popieram. I nigdy nie będę.
- Johaaaaaan. Jak ty mnie jednak nie znasz...
- Wiem jak to jest z Bjoernem. Rozczarujesz się i to bardzo.
Z trzaskiem zamykasz drzwi. Nie robisz niczego głupiego. Niczego nieodpowiedzialnego. Czasami trzeba pójść na skróty. Po godzinie kicania po trasach pozornie tylko usypiającego miasteczka, w którego centrum rozbrzmiewają piosenki z całego świata, które pulsuje życiem, którego nie chcesz tak szybko opuszczać, które (teraz wiesz na pewno) zdążyłaś w jakiś sposób pokochać i które już zawsze będzie ci się dobrze kojarzyło; wracasz do chłopaków, rejestrując napięcie wiszące w powietrzu.
- Herbatnika zapytaj – w odpowiedzi na twoje pytanie wzrusza ramionami Johan, pakując swoje rzeczy. Herbatnika, czyli Bjoerna? Uśmiechasz się delikatnie, poklepując brata po plecach. Bjoern nie otwiera, ale czujesz, że do tego akurat będziesz musiała zacząć się przyzwyczajać. Odpuszczasz. Nie masz ochoty błagać, żeby cię wpuścił do pokoju i zechciał porozmawiać. Nawet układu nie chce ci się dziś udoskonalać. Jeden z tych dni, kiedy zależy ci tylko na tym, żeby nie zasnąć i nie przegapić ani chwili w tym wspaniałym miejscu.
- Gdzie mój telefon? – pytasz samej siebie. W pokoju go nie ma i naprawdę zdziwiłabyś się gdyby był. Nie pamiętasz gdzie mogłaś go zostawić. Jedyny ratunek...
- Tak, Edith. Mam twój telefon. Nie uwierzysz, kto dzwonił, a kto się do Ciebie nie dodzwonił. Vegard. Dodzwonił się do Bjoerna. Bjoern odebrał... Nie, już nie są na siebie śmiertelnie obrażeni, chociaż przez 5 minut byli.
- Po prostu daj mi ten telefon. Nie mam czasu na wysłuchiwanie kazań, że...
- Robisz głupotę, wiesz? Weszłaś między skoczków. Gdybym był na twoim miejscu...
- Ale nie jesteś. Johan, oddaj mi telefon.
- Obiecaj mi coś, Edith. Tu już nie chodzi o Ciebie. Sport jest taki, że wymaga poświęceń. Sport bierze więcej niż daje. Powinnaś to wiedzieć. Na to nie ma reguły. Jeżeli jesteś prawdziwym sportowcem, zrozumiesz to, o co chcę cię poprosić. Nie możesz się związać z żadnym skoczkiem. Nie z Bjoernem, nie z Vegardem, z żadnym z nich. Dzieje się źle. Przez Ciebie. Rozbijasz zgraną drużynę.
- Powinieneś być po mojej stronie.
- Jestem. Zawsze jestem. Ale nie w sprawach wagi narodowej. Mam nadzieję, że rozumiesz... – w milczeniu odbierasz mu telefon i wychodzisz. Nigdy nie przypuszczałaś, że wplączesz się w tak beznadziejną sytuację, z której nie będzie żadnego sensownego wyjścia. 

niedziela, 3 marca 2013

ROZDZIAŁ 13


Mija trochę czasu. Mija dużo czasu. Mija tyle czasu, że Johan zaczyna akceptować fakt, że jego młodsza siostra interesuje się Romoerenem. Przychodzi Davos. Miejsce, gdzie zawsze chciałaś wystartować, miejsce śniące ci się po nocach. Wąwóz Zügen pomiędzy Davos-Monstein a Wiesen. Ale przede wszystkim trasa narciarska. Romoeren od niechcenia trzyma cię za nadgarstek, żebyś nie zginęła w tłumie gapiów. Johana aktualnie tu nie ma, nie musicie udawać więcej niż tego wymaga sytuacja.
- Gdzie ci się tak spieszy? Co się tak rwiesz? Pobiegać zdążysz, spokojnie. Jeszcze się...
- Powiedzieć ci coś?
- Noo – potakuje znudzony, wcale na ciebie nie patrząc.
- Długość tras narciarskich w Davos jest stamtąd do tamtąd – machasz rękami – Dokładnie 264 kilometry.
- Będziesz miała gdzie wypluć płuca, brawo Edith, brawo.
- To nie wszystko. Tam – wskazujesz niespodziewanie nad czapką Bjoerna, który z trudem uchyla się przed ciosem – Tam jest najwyższe wzniesienie. 2844 metry n.p.m. Znaczy nie tam, ale w tamtym kierunku. A tam... tam jest najniższe... 810 metrów n.p.m.
- Coś jeszcze?
- Położenie miejscowości, długość tras narciarskich zielonych, niebieskich, czerwonych i czarnych plus dodatkowo super relacja ze stanu wyciągów, liczby wyciągów, rodzajów wyciągów i ich długości.
- Skończ, gdzie ten Johan? Miał nam przynieść kawę. Nie kręć się tak.
- Brie... Wiesz co?
- PRZESTAŃ. TAK. IDIOTYCZNIE. DO. MNIE. MÓWIĆ. Edith.
- Jest sześć terenów narciarskich. Parsenn, Gotschna, Jakobshorn, Pisch, Madrisa i Rinerhorn. BRIE.
- Jestem Bjoern. B J O E R N. Nie Brie, nie Brieinar, nie Briomoeren. Nawet nie Briern.
- Wiem przecież, wiem – kapitulujesz. Skoczek zauważa w końcu Johana, który w najlepsze gawędzi sobie z jakimś przewodnikiem, uśmiechając się na swój słodko-ironiczny sposób.
- HEJ Brie, wiesz że ...
- Jest sześć terenów narciarskich, 300 kilometrów tras narciarskich, szlaki zielone, niebieskie, żółte, granatowe, turkusowe i białe? Wiem. Johan, ja ci tu umieram, a ty... Edith, kiedy właściwie masz zamiar zacząć trenować?
- Dziś – mówisz śmiertelnie poważnie, zabierając z dłoni Johana kubek wypełniony zamarzającą już kawą.
- Tak Edith, w piątek świat cię pozna...
- W końcu – dopowiada Johan, ukrywając półuśmiech.
***
- Podbijemy Sztokholm, Romoeren – wykrzykujesz ostatkiem sił, docierając do miejsca, gdzie wyznaczyliście sobie metę. Bjoern rzuca się w twoją stronę, pierwszy raz z tak życzliwym i ujmującym uśmiechem. Może nie zwraca uwagi na fakt, że Johan został na jednym ze zjazdów, bo tam było jego stanowisko. Może zapomina, że teraz nie trzeba udawać i sztucznie budować drugiego układu. Może nie zauważa, a może nie chce zauważyć. Ale wcale nie protestujesz, kiedy najnormalniej w świecie cię całuje. Nie. To nie jest normalne. Ani trochę normalne. A jednak urocze.
- Najlepszy czas – mówi w końcu. Promieniejesz, gdy wskazuje na stoper. Doskonałe 12 minut i 19 sekund – Podbijemy ten Sztokholm, Ed. Niewątpliwie.

***
Rozdziały w Wordzie wydają się dłuższe - poważnie. Problem to dla mnie niemały, ale podzielony tekst ciężko podzielić ponownie, żeby sens jakiś w tym wszystkim został. Za krótkie rozdziały przepraszam, postaram się pisać dłuższe, a będę robiła to w niedalekiej przyszłości, ponieważ mój zapas napisanych rozdziałów skurczył się do trzech. Pozdrawiam :)