Nie cierpisz pożegnań. Nigdy nikomu nie powiedziałaś tego wprost, bo nikt cię o to nie prosił, ani nie pytał. Właściwie
to normalne, że jako człowiek myślący i rejestrujący swoje otoczenie, nie
lubisz się żegnać. To za każdym razem oznacza, że jakaś część twojego życia, czasem
bardzo mała część, zostaje zabrana przez osoby, które odchodzą. Teraz
delikwenci wycofujący się na drugi plan, szwędają się jeszcze po korytarzu.
Podchodzisz do tego najbardziej strutego. Wyciągasz ku niemu dłoń.
- Dzięki. Za początek. Raz już się przewiozłam
na siedzeniu obok kierowcy. I już wiem co to znaczy „w nogach” kiedy za tobą
siedzi niespełniony piłkarz, Fannemel.
- A. Tak… Może ty wcale nie musisz być
taka zła jak na początku zakładaliśmy… - przerywa, widząc Vegarda. Vegard
delikatnie mruży oczy, jakby analizował słowa kolegi. Rzucasz wzrokiem to na
jednego to na drugiego.
- To ty tak założyłeś – mówi
oskarżycielskim tonem Sklett.
- Niech będzie. Więc ja teraz burzę
stereotyp siostry kumpla jako zła koniecznego, pasuje?
- To coo… Do zobaczenia – mówisz. Nie
jesteś speszona. Nic z tych rzeczy. „Siostra kumpla”…
- Albo „żegnam” bo pewnie nie będzie cię
tu pod koniec sezonu, a ja nie wiem czy w tym sezonie jeszcze wrócę.
Bezpieczniej będzie „żegnaj”. Miło było poznać.
- Tak. Miło. Vegard? Pomożesz mi z
nartami? Masz jeszcze te 10 minut do swojego transportu, co?
- Ta jest szefowo! Gdzie ten nieszczęsny
sprzęt?
- Johan się z nim siłuje, ale chyba mu
nie idzie, bo zapięcia już ledwo trzymają. Powiedziałabym ci, w którą stronę
trzeba iść, ale chyba słyszysz i bez problemu trafisz?
- Wiesz co? Jednak mi się nie chce. Idę
pograć na…
- Ani mi się waż. Vegard! Ja wiem, że
Johan z nartą biegową w dłoni wygląda strasznie, ale uwierz, to ten sam
człowiek, co 20 minut temu, kiedy okładaliście się rękawicami Bardala.
- Daj mi czteroletnią gwarancję na
wykładanie pieniędzy na moją rehabilitację. Bjoern? Masz kartkę?
Baraniejesz. Romoeren patrzy na Skletta
jakby widział takie cudo pierwszy raz w życiu. Potem spogląda na ciebie z
niemniejszym zainteresowaniem. Kiwasz głową. „Ja też widzę takie cudo pierwszy
raz w życiu”, zdają się mówić twoje oczy. Nitka porozumienia. Taki jeden
makaronik spaghetti. Jesteś głodna. Zdecydowanie. Vegard dalej stoi i czeka na
sporządzenie jakiejś umowy, gotów ruszyć w świat w poszukiwaniu kawałka
papieru, na którym da się pisać i długopisu, którym da się to coś, cokolwiek
napisać. Romoeren spuszcza wzrok na swoją torbę.
- Spokojnie Vegard. W takim razie… pomóż
mi z torbą. Jestem pewna, że moje narty jakoś się spakują, a czy będą się nadawały
to jazdy po wypakowaniu, to się dopiero okaże.
***
- To kiedy się widzimy Sklett? – pytasz
zapakowana do autobusiku. Vegard nie potrafi porozumiewać się na migi, to wiesz
na pewno. Pokazuje ci na placach. Dnia 3.03. roku tego samego. Machasz jemu,
Johanowi i Bjoernowi, co do reakcji którego nie jesteś przekonana. Dopiero w
lusterku (tak, siedzisz „w nogach”) zauważasz, że wzorem Johana – który zawija
dłonią jakby od tej czynności zależało jego życie, i Vegarda – który macha
szeeeroooooookooo, kiwając się przy tym na boki, Romoeren unosi nieszczęsną
dłoń, potrząsa nią kilka razy i opuszcza, tak żeby nie było w tym machaniu
przesady ani powściągliwości zarazem. „Idealista” myślisz, zadowolona, gdy
Vilberg wpycha ci w dłoń ryż oblany czekoladą.
- Smacznego. Nie opluj mnie, bo będziesz
sama prowadziła – i życie w pudełku wariatów rozpoczyna się od początku, a ten
początek wyznacza monotonne stukanie czubka buta Fannemela o brzeg twojego
fotela.
Za grosz monotonii, za grosz ciszy, za
grosz prywatności. Bez przerwy odgłosy walki zza twoich pleców. Przeszukujesz
torbę w poszukiwaniu czegoś nadającego się do jedzenia tudzież zapchania głodu.
- Niestety, Vilberg, preparowany ryż z
czekoladą to nie wszystko, co mi potrzebne do życia – tłumaczysz, gdy ten skarży
się, że przewalając swoje rzeczy w torbie, połowę wywaliłaś na jego kolana.
Zamiast patrzeć na drogę, zagląda ci do torby.
- A to… ten szalik to co to? – pyta a ty
chcesz się natychmiast boleśnie znokautować, ale gdy twoja dłoń już wędruje ku
czołu, nagle uświadamiasz sobie, że jedyny szalik jak masz ze sobą to ten na
szyi, a ten w torbie, tworzący tajemnicze zawiniątko, należy do Skletta.
- Co to tu robi? – rzucasz
oskarżycielsko za siebie, jakby Vegard miał tam siedzieć i pokornie czekać na
kazanie o niewwalaniu swoich rzeczy do cudzych toreb. Ale Vegarda tam nie ma. O
tym fakcie informuje cię dosyć dziwny wzrok Velty, wyrwanego z transu (o ile
transem można nazwać spełnianie się w roli wykładowcy na tematy żywieniowe z
podkreśleniem krojenia papryki w gwiazdki) . Odwijasz zawiniątko pod czujnym
okiem Vilberga i kiedy wyjmujesz z tego nieszczęsnego szalika PlayStation, wszyscy
siedzący za tobą, przypominają sobie, że nie dokończyli grać i w konsekwencji
rozpoczyna się wielka, jakże nagła migracja po PsP, które zaraz zostaje ci
wyrwane z ręki i tyle je widzisz.
- No przynajmniej Sklett załatwił nam
ładną godzinę bitwy o grę, którą i tak w konsekwencji wygra Hilde. Zobaczysz.
Za… - Villi spogląda na zegarek – dokładnie 48 minut i 23 sekundy, Tom Hilde
będzie z pasją wywijał PlayStation, podczas gdy reszta, a w tym ty i ja, będzie
z zazdrością spoglądała na świetną zabawę Pyśka.
- Kogo? – pytasz podejrzliwie, ukradkiem
ustawiając stoper w telefonie.
- Pyśka. Tego delikwenta, który pozornie
nic sobie nie robi z krążącego po samochodzie, cacka. Teraz otworzy gazetę,
pośmieje się ze zdjęć, pokaże nam parę zabawnych nazwisk, których sam nie
potrafi przeczytać, następnie będzie usilnie próbował je przeczytać, potem
wciśnie nam gazetę do przodu i zażąda przeczytania, jakiego łamańca językowego
(najlepszego nazwiska oczywiście), po chwili wyciągnie kanapkę, spałaszuje w
minutę z przecinkami…
- HILDE?! MASZ KANAPKĘ?! – Vilberg łapie
się jednocześnie za głowę i za kierownicę. Tom kiwa głową, wyjmuje jedną ze
swoich kanapek i podaje ci ją z miną świętego Franciszka.
- Co dalej? – pytasz usatysfakcjonowana
- Hilde wyjmie drugą kanapkę – duka
Andreas. A w jego oczach czai się mały głód. – Potem zażąda… hm… Edith?
Naprawdę jesteś głodna?... Zażąda… liścia sałaty? Y..Hm… Nie… Zwrócenia gazety,
żeby znowu mógł się… ułam kawałek… Więcej… Żałujesz mi?! Dobra… Prószysz… Ej!
Ja tego nie będę sprząta… Dobra. Posprzątam… A Hilde zażąda gazety z powrotem,
żeby to wszystko pokazać Fannemelowi i … Tom? Genialne kanapki. Masz jeszcze? Nie?
Nie szkodzi, zrobisz mi taką na miejscu…Gdzie? Dokładnie to jak dojedziemy… Ma
ktoś herbatę?!
***
Jedno krótkie spojrzenie na pokój, w
którym cię zakwaterowano. Uważają cię za niepełnosprytną, bo Vilberg wychodząc
rzuca coś w stylu „W razie niebezpieczeństwa biegnij dwa balkony w lewo bo ja
tam mam pokój, a tak poza tym to przekaż Vegardowi, że PsP się zacięło i nie
działa do tej pory, mimo, że Bardal dwa razy to rozkręcił widelcem, skręcił
nożem i poprawił łyżką przy kolacji. Zresztą sama widziałaś.”. Jeżeli Vegarda
rzeczywiście w środku nocy zainteresuje stan PsP i ten zadzwoni, to na pewno
zejdzie na zawał. A już na pewno, gdy powiesz mu, że to Stjernen kibicował
żółtemu samochodzikowi.
Masz na teraz jedno postanowienie. Nie
dać się zwariować. Tu jest o to łatwo. Wyglądasz przez okno – ciemno. Vilberg
nie jeździ wolno. Vilberg – można powiedzieć – wcale nie jeździ tylko sunie. To
sunięcie trwa dłużej niż twój powrót do domu po 20 km sprintu. Albo dokładnie
tyle samo…
Do północy ścigają cię odgłosy zza
ściany. Za pierwszym razem nie reagujesz. Za drugim wstajesz. Za trzecim
dochodzisz do drzwi swojego pokoju i wracasz. Za czwartym niemal wyrywasz
klamkę w pokoju obok. Za piątym razem już masz wstać, kiedy cała hałasująca
zgraja staje w twoim progu z informacją, że już nie będą.
Masz przed sobą moment, w którym żaden
Vegard nie przyjdzie pograć na PlayStation ani żaden Romoeren nie przyjdzie z
herbatą. Żaden Johan nie będzie głośno myślał na temat twojego biegania. Twój
moment, kiedy na korytarzu cichnie głos Alexa. Wszystko cichnie. Nie ma nic
ponad bezsenną noc z milionem myśli, które napływają jedna po drugiej, a każda
z nich dyktuje nowy scenariusz. Jest lepsze dzisiaj, które jutro stanie się
wczoraj. Doskonała chwila na wprowadzenie zmian w swoje życie. Godzina 00:39
kiedy ostatecznie mogą spełnić się marzenia. Spoglądasz na wyświetlacz
telefonu. 3 nieodebrane od Bjoerna. Ostatnie 9 minut temu. Doskonała pora na
pogawędkę panie Romoeren. Czwarte podejście… Telefon zaczyna zataczać na poduszce
szalone kółka, niczym opętany królik.
- Halo? Edith?
- Zakład pogrzebowy „Czy to już?”
słucham?
- Boże! – wzdycha Bjoern. Jest
zirytowany marnym żartem o 9 lat młodszej od siebie gówniary. Pewnie dzwoni w
jakiejś arcyważnej sprawie, takiej, która nie cierpi zwłoki (‘zwłoki, zwłoki’
odbija się echem w twojej czaszce). A ty wyjeżdżasz z jakimś typowym dla siebie
tekstem. Normalnie pewnie nie wydzwaniałby po nocy do 'siostry kumpla'.
- O co chodzi?
- Mamy dla ciebie propozycję nie do
odrzucenia – zapowiada bojowo. W ostatniej chwili masz siłę ugryźć się w język.
Dziwne, że nawet senna masz ripostę na każde słowo Romoerena z osobna. – Vegard
i ja postanowiliśmy cię wytrenować.
TO nic, że słyszysz ostatnie słowo jako
„wytresować”. TO nic, że zaraz po tym Bjoern zaczyna recytować plan działania.
TO nic, że oni się nie znają na biegach i nie przyjmują odmowy do
wiadomości. Siedzisz oszołomiona przez
ładne 20 minut. Spoglądasz na narty zajmujące kąt w pokoju. Oni nie wiedzą, a
ty zaczynasz mieć wątpliwości. Pierwszy raz od narodzin chyba. Wątpliwości.
Słowo do tej pory obce, teraz zajmuje twoje myśli. Johan nie powiedział im o
jednej bardzo istotnej rzeczy…
***
Tym razem rozdział pojawia się planowo, ale trzeba sobie powiedzieć szczerze, że szału nie ma. Może jeszcze to, że ciężko mi się ze wszystkim wyrobić, ale ten fakt akurat najłatwiej usprawiedliwić lenistwem. Oby do ferii ;-)