Świergot mamy
stojącej w progu, zrywa was na równe nogi. Czas nagle przyspiesza, gdy twoja
szafa zaczyna być szturmowana. Wygląda to wzorcowo. Jak profesjonalny szturm
matki na szafę córki. I owszem, gdyby ta szafa nie należała do ciebie, to
chwyciłabyś aparat i uwieczniła niecodzienną sytuację. Po zerknięciu na
stojącego obok i drapiącego się po głowie, brata, utwierdzasz się w
przekonaniu, że i on nie pogardziłby takim zdjęciem w swojej kolekcji.
Stoicie sobie jak
dwa pocieszne głupki i patrzycie to na znikającą w półkach z ubraniami mamę, to
na torbę, która zamiast się samoistnie napełniać złożonymi w kostkę ubraniami,
leży niewzruszona pod szafą. Zastanawiasz się, czy w życiu zawsze będziecie
takimi niedojdami. Spoglądasz na rozglądającego się bohatera i stwierdzasz, że
zawsze. Wyganiasz cały komitet pakująco-gapiący się w torbę i zaczynasz
doprowadzać swoją szafę do ładu. Ktoś stojący za drzwiami sekunduje ci poprzez
tłuczenie w drzwi i zaczynasz kwestionować umiejętności tłuczka rodzicielki.
- Potrzebujesz
czegoś? – pytasz, otworzywszy drzwi. Johan mierzy cię wzrokiem.
- Nie, to ty czegoś
potrzebujesz – stwierdza.
- Ja? Mi czegoś
brakuje? – wymija cię w drzwiach, kręci się chwilę po pokoju, uśmiechami rzuca
od ściany do ściany. W końcu okręca się na pięcie, celuje w ciebie palcem i
mówi:
- Zatrzęsienia – a
wtedy trafia do ciebie, że masz brata wariata nie z tego świata. Pozycja Bonda
i palec wskazujący, niemal wydziobujący ci oko. Kiwasz głową, bo lekarz kazał
przytakiwać, po czym odsuwasz rękę bohatera tak, żeby jego palec wskazujący,
nie stanowił zagrożenia dla twoich oczu.
- Zatrzęsienie to
ja mam co rano. Możesz nie pamiętać, ale tu, w tym domu, rewolucje są na
porządku dziennym.
- Potrzebujesz
innego zatrzęsienia – widząc, że na tego typu rozmowy nie masz siły, spuszcza z
tonu i zagląda ci do szafki – Masz tu jakieś jedzenie?
Zastanawiasz się
nad ideą zatrzęsienia. Johan nie wygląda na kogoś, kto potrafiłby ci
wytłumaczyć, co miał na myśli, mówiąc „zatrzęsienie”. Właściwie dla każdego z
was, definicja tego rzeczonego „zatrzęsienia” jest inna. Może i macie podobne
zdanie w wielu sprawach, ale na pewno nie w tej. Jesteście innymi ludźmi.
Spoglądasz na wasze wspólne zdjęcie, na które od dłuższej chwili patrzy Johan.
Mimo, że zawieszone w kącie nad łóżkiem, stanowi najważniejszy element twojego
pokoju. Na tej fotografii jesteście tuż po przeprowadzce do Trondheim. Siedzicie
na tarasie u boku jednego z psów. Próbujesz przypomnieć sobie jego imię. Z
dezaprobatą kręcisz głową.
- Clifford – mówi
ten stojący obok ciebie, nawet nie zaszczycając cię spojrzeniem. Jest mu tylko
i wyłącznie przykro. Chciałaś o wszystkim zapomnieć i skupić się na tym, co
jest teraz i co niedługo będzie. Wyszło aż za dobrze i zaczynasz tego żałować.
Szybko usprawiedliwiasz się w myślach – nikt nie jest idealny. Nawet Johan. –
Masz pół godziny – oświadcza w końcu i wychodzi. Widocznie nie widzi sensu w
kontynuowaniu tej rozmowy. O ile można było nazwać rozmową to, co przed chwilą
odstawiliście.
Spoglądasz na
zdjęcie. Wtedy jeszcze nie trzymałaś nikogo na dystans. Radziłaś sobie ze
wszystkim i stwarzałaś jeszcze pozory szczęścia. A może wtedy jeszcze mogłaś
nazwać to szczęściem? Miałaś w końcu 11 lat i pstro w głowie. Kto widział, żeby
taki dzieciak stwarzał pozory szczęścia? Byłaś szczęśliwa. Ale potem zniszczyła
cię niezaspokojona ambicja. Nic nie mogłaś na to poradzić. Nieprawda. Mogłaś,
ale tego nie zrobiłaś. Kiedy wyciągali ku tobie dłonie, ty uniosłaś się
honorem. Postanowiłaś, że sama wszystko osiągniesz.
- Johan? – mówisz.
W pokoju nie ma nikogo poza tobą i twoją pustą torbą. Ganisz się w myślach.
Chwile słabości. Nie powinnaś była dopuszczać do siebie najmniejszych
wątpliwości. Wytrwale. Do celu.
- Wołałaś mnie? – w
drzwiach pojawia się ta sama głowa, która przed chwilą wyszła.
- Taak. Siadaj.
Powiesz mi, na czym ta wycieczka ma polegać– uśmiechasz się promiennie. Chłopak
przytakuje, wyraźnie zadowolony. Wpuszczasz go do środka, zrzucasz z łóżka
piętrzące się sterty ubrań i ponownie zabierasz się za pakowanie bagażu.
- Tak mało? – dziwi
się, widząc, że zmieściłaś się w torbę. Przyznajesz.
- To był pomysł
Judith. Wcale nie mój. Nie chciałam jechać. Nie chciałam tych pieprzonych wywiadów
dla jej korzyści. Dlaczego nie weźmiesz JEJ?- Wyrzucasz z siebie, poważniejąc. Johan przygląda
ci się, jakbyś była chora. Obchodzi cię dookoła. Dotyka czoła dłonią. Na koniec
oględzin, wyjmuje z kieszeni latarkę i błyska ci nią prosto w oczy.
– Źrenice działają,
czy jak to się tam nazywa – mruczy, po czym wybucha śmiechem – Boże. Wcale nie
musisz jechać, jeśli nie chcesz.
- Tylko co ja jej
powiem? – prezentujesz delikatny półuśmiech. – Że się boję? Przecież ja się nie
boję. Nigdy się nie boję - ten
niepozorny szczurowaty brat kiwa głową. Jedno trzepnięcie w ramię, mające
rozgonić gęstniejące powietrze jest tylko marnym wstępem do poważnej bitwy na
poduszki. Lejecie się kilka minut. Jednocześnie wskakujecie na łóżko i wtedy to
nieszczęsne łóżko musi ogłosić upadłość. Upadłość ogłaszacie i wy. Huk niesie
się echem po całym domu. Jest jedna złamana noga. Na szczęście nie twoja, ani
Johana. Tylko łóżka. I gdy nerwowo klękacie nad tą złamaną kończyną najlepszego
czworonożnego przyjaciela człowieka, po schodach rusza rodzicielka. I
katastrofę zwiastują wszystkie drzazgi, układające się w „I’ll kill you”. Ale
wtedy, pod dom podjeżdża zbawienie.
- CHOLERAA! – jęczy
Johan – Dokończ pakowanie. Migiem.Ja idę zagadać chłopaków.
- O matko –
szepczesz i matka jak na zawołanie staje w progu.
- A co wyście tu
zrobili? – łapie się za głowę. Ty też masz ochotę to zrobić. Wstajesz z miną
niewiniątka. Johan zręcznie wymija panią domu i biegnie na złamanie karku po
schodach.
- Hamak –
mamroczesz jak niespełna rozumu i zbierasz rozwalone po podłodze ubrania.. Po
chwili rzucasz to zajęcie i łapiesz nadal pustą torbę. Ładujesz do niej kilka
zeszytów. Oceniwszy sytuację krytycznie (bo inaczej nie można, gdy torba jest
kwadratowa od zawartości i nic nie gwarantuje, że da się założyć na ramię),
przerzucasz wszystko na fotel. Johan zaprasza kolegów na herbatkę. Matka
natychmiast podejmuje decyzję. W pojedynku : żale do córki o rozwalone łóżko
vs. porozbijana porcelana od teściowej, wygrywa to drugie, czemu trzeba jak
najszybciej zapobiec.
***
Zdecydowanie lepiej to wszystko się prezentowało w styczniu. Jest źle a nawet gorzej.
Ty chyba jeszcze nie dostałaś nigdy w zęby :p. Wszystko jest bardzo, bardzo w porządku! Akcja się toczy, wszystko w swoim czasie. Już wiemy kogo mamusia tak wielbi pod niebiosa. Wielki Johan. Zobaczymy czy on rzeczywiście taki wielki...
OdpowiedzUsuńJeszcze raz coś Ci się będzie nie podobać to inaczej pogadamy :P
Johan.
OdpowiedzUsuńLubię Johana. Mógłby wrócić do skakania, nie pogniewałabym się.
I wiesz co? Nie wiem, jak to się prezentowało w styczniu. Ale teraz prezentuje się całkiem fajnie.
Co ja gadam. Nie całkiem fajnie.
Jest idealne, każde słowo, każde zdanie, każdy akapit, wszystko.
Inne słowa mi nie pasują, piękne, magiczne, wspaniałe, niesamowite... Idealne. Bez wad. Nieskazitelne. Piękne, o, piękne też pasuje.
Pasuje wszystko, co dobre.
Baranku. Najwspanialszy, najbardziej utalentowany, kochany Baranku.
Cudo tworzysz, kolejne.
Zatrzęsienie? Większego już im chyba nie trzeba, nie? Wystarczy, że matka zjawia się na sam głos wezwania 'o matko', które wbrew pozorom wcale nie jest do niej kierowane. Tłumaczyłam to ostatnio mojej, ale jakoś wciąż nie potrafi się powstrzymać przed pytaniem 'co?' na każde moje 'matkowanie'.
OdpowiedzUsuńI skąd, pytam, skąd to założenie, że koledzy postanowią unicestwić rodową porcelanę?:D
Pozdrawiam.
[droga--do--gwiazd]
[bkurek.blogstpot.com]
Jakie źle, a nawet gorzej, hę? Jest dobrze, bardzo dobrze. Nie czepiaj się! :)
OdpowiedzUsuńJohan. Johan jest w porządku. Ale mimo wszystko, rozwalone łóżku rządzi. Rozwalone łózka są najlepsza, zawsze i wszedzie :)