Pozostaje ci zejść
z torbą i podać rękę każdemu raczącemu się herbatką w twojej przestronnej
kuchni, tysiące razy powtarzając swoje imię, którego i tak nikt nie zapamięta.
Potem musisz jeszcze zapamiętać wszystkie imiona zebranych i zestawić je sobie
z twarzami, żeby nie wyjść na sklerotyka. Co z tego, że ich jest więcej? Oglądasz
te ich zawody, kiedy tylko masz okazję i ich kojarzysz. Masz obowiązek kojarzyć!
Słyszysz jak jeden z zebranych chwali herbatkę (!) mamy, a ta w odpowiedzi
świergocze „No czy ja wiem, czy taka dobra?”. Przewracasz oczami. Rodzicielka
jest łasa na komplementy. I w przeciwieństwie do ciebie, ma doskonałą pamięć.
Więc ten, który pochwalił jej herbatkę, już zawsze będzie mile widziany w tym
domu.
Próbujesz podnieść
torbę. Próbujesz – to dobre słowo. Oczami swojej wyobraźni widzisz, jak stajesz
u szczytu schodów z tym nieszczęsnym bagażem, który chwilę potem uzyskuje
przewagę i ciągnie cię w dół. Lądowanie na pewno bez telemarku, ale za to
sędziów 5 razy tyle, co trzeba. Jak dobrze pójdzie to będzie 1. Pierwsza wybita
jedynka. Jak Johanowi znudzi się czekać, to sam przyjdzie na górę i od razu
zostanie obarczony torbą… Ale, ale. Jesteś silna. Po co pomoc?
Deska snowboardowa
idealnie sprawdza się w roli taśmy bagażowej.. Torba, ostrożnie ułożona na tej
desce i dodatkowo do niej przymocowana paskiem, zjeżdża na dół chwilę przed
tobą. O tyle dobrze, że zejście ze schodów nie jest widoczne z kuchni. Szybko
rozplątujesz swój bagaż z potrzasku. Dumna z siebie. Tak wkraczasz do
pomieszczenia gromadzącego kilkunastu ludzi. Że są szaleni, zauważasz od razu,
gdy na myśl nasuwa się stwierdzenie, że Johan do nich pasuje. Od razu wiesz,
kto pochwalił herbatę. Mama skacze dookoła niego z jakimś ciastem, a on zapiera
się, że nie może. Wygląda to ładnie, bo reszta siedzi sobie w kółeczku, wodząc
wzrokiem za maminym talerzykiem ze słodkościami. Reszta jest ewidentnie
niedożywiona. Zmieniasz taktykę. Wślizgujesz się pod tacę z ciastkiem. Kroisz
to wszystko, przekładasz na talerzyk i częstujesz resztę, przy okazji wspominając
jak masz na imię. Wyglądają na zadowolonych.. Przysiadasz sobie gdzieś między
bratem, czyszczącym talerzyk, a Vilbergiem, wyrywającym Vegardowi jedno z
ostatnich ciastek. Jeszcze nikt nie orientuje się, że na nikogo nie trzeba
czekać, bo ta, na którą czekali, już jest. Uświadamiasz im to po jakichś 20
minutach, kiedy mama zabiera się za przygotowywanie obiadu.
- Kto ostatni ten w
nogach! – wykrzykuje Johan, a wszyscy zgromadzeni zaczynają się niesamowicie
spieszyć. To tajne hasło musi mieć jakieś równie tajne, nieprzyjemne
konsekwencje, skoro, zanim komukolwiek powierzasz ciężki bagaż, połowa łapie
równowagę na schodach. Nie masz jak się z nimi ścigać.
- Biegnij! –
słyszysz nagle i ktoś popycha cię w stronę drzwi, jednocześnie odbierając
bagaż. Nie trzeba ci dwa razy powtarzać. Domyślasz się jak to musi wyglądać,
ale nie zatrzymujesz się. Wpadasz do samochodu razem z Vegardem. Na początku
trafiacie w drzwi jednocześnie, potem on ustępuje. Wpychasz się na jakieś wolne
siedzenie i… przypominasz sobie o bagażu…
- Zaklepane raz dwa
trzy i wszystkie wasze wyliczanki. Rezerwacja na dwa siedzenia!
- Nie ma tak! –
protestuje Johan – Ciesz się, że masz jedno a nawet powiedzmy, że pół, bo…
- Chodź. Musisz mi
zabrać torbę. – nakazujesz – Albo chociaż narty.
- A to nie oddałaś
Romoerenowi? – dziwi się, wskazując palcem za szybę. Tam Bjoern rzeczywiście
zmaga się z całym twoim ekwipunkiem. Masz zamiar wysiąść, ale Vegard zapewnia
cię, że potem nie wrócisz na to miejsce, bo on zajmuje wszystkie wolne. Ulegasz
wobec tego argumentu. Zresztą Romoeren szybko kończy batalię z torbami efektownym
trzaśnięciem w bagażnik. Nie wiadomo, kiedy samochód rusza. Nie wiadomo, kiedy
Romoeren daje radę wskoczyć na siedzenie obok kierowcy. Nie wiadomo, kiedy
zostawiasz za sobą dom, ulicę i stojącego na nim ojca, który wymachuje tym w
końcu odnalezionym cudem.
Życie w pudełku
pełnym wariatów wcale nie jest fajne, gdy orientujesz się, że gadają z
zaangażowaniem jakieś 24/dobę. Bez przerwy na picie i jedzenie. Wkładasz
słuchawki. Wyjmujesz jakieś przekserowane materiały. Nic. Johan wrzeszczy ci
nad uchem o termosie z herbatą. Ktoś rzuca tym termosem w jego stronę. Cisza
zapada, gdy Fannemel zauważa jakiegoś owada pod swoją torbą. Zmrożone biedactwo
ucisza cały team, który planuje wyprawić mu pogrzeb. Na temacie stypy, cisza
być ciszą przestaje. Co ciekawsze pomysły zostają nagradzane salwami dzikiego śmiechu.
Właściwie po tym, jak Bardal owija owada w chusteczkę, sama zaczynasz
chichotać. Vegard chce się podjąć lulania. Vilberg uświadamia go, że
nieboszczyków się nie lula. Johan proponuje kremację zwłok. Zaczynają się
poszukiwania zapalniczki. Że żaden nie pali, okazuje się problemem.
Masz
zaszczyt doczekać momentu, gdy już prawie wszyscy śpią (prawie ze wskazaniem na
Sklett’a i kierowcę). Szczerze, chcesz dołączyć do większości i obudzić się rano.
Uniemożliwia ci to poświata z Playstation w dłoniach Vegarda. Po kilkunastu
minutach oczekiwania na ewentualną kapitulację skoczka w wyścigu samochodowym,
zaczynasz zaglądać mu przez ramię, co jest o tyle skomplikowane, że ten trzyma
swoją zabawkę na kolanach i strasznie się garbi. Gdy orientuje się w końcu, że
z niejakim entuzjazmem kibicujesz temu samochodowi po lewej, stwierdza, że
jesteś wariatką.
- Coś ty taka
zmarnowana? – pyta na koniec i wyłącza Playstation. Błogosławieni ci, którzy
dali Vegardom Haukoem Sklettom wycisk, zmuszający do regeneracji poprzez sen.
- Przestaniesz
gadać?! – burzy się ktoś. Vegard zakłada ręce na piersi. Siedzi tak jakiś czas…
- Ty i Johan to…
takie normalne rodzeństwo? – pyta w końcu
- Nie. Takie pi
razy drzwi patologiczne.
- Aaa… Bo wcale
niepodobni – wzdycha sobie ciężko – A ten…
- Cicho miało być?!
– warczy ten sam obudzony głos.
- Dobranoc mówiłem!
- Dobranoc.–
chichot budzący połowę skoczków. Nie śmiejesz się ty, nie śmieje się Vegard, bo
gdy ktoś włącza światełko, masz wrażenie, że on to bardziej chce płakać; nie
śmieje się również kierowca – w tej roli Vilberg. Ze śmiechu wyje siedzenie
obok kierowcy. Johan rzuca w tamtą stronę jakimś bliżej nieokreślonym przedmiotem.
- Idiota! – wkurza
się Bardal. Światło zostaje wyłączone. Skoczkowie warczą sami do siebie.
- Właściwie to już
wiem, dlaczego taka zmarnowana jesteś – potakuje Sklett – Ale taka terapia
szokowa to jak szczepionka działa.
-- Nie lubię
szczepionek
- Bjoern?
Słyszałeś? Nasza nowa koleżanka cię nie lubi! A tak między nami – szczepionki
są fajne... Tylko nieprzyjemne. Ale o takich co budzą 10 facetów naraz to jeszcze
nie słyszałem.
Hej, strasznie mi się ten rozdział podoba! I drużyna Norwegów też. Takie nieogarnięte chłopaki. I jakie piękne serduszka mają, nawet pogrzeby robaczką robią. Pięknię, no pięknie :D
OdpowiedzUsuńJa bardzo dziękuję za taką terapię szokową i coś mi się zdaje, że ona również, czemu się dziwić w żadnym wypadku nie należy. Generalnie trzeba mieć do nich nerwy i dużo serca, żeby nie wylecieć w powietrze przy pierwszej lepszej okazji, a jak jej się to udało- nie wiem.
OdpowiedzUsuńTeraz już powinno być tylko lepiej. Niech żyje plastyczność ośrodkowego układu nerwowego, jupila.
Pozdrawiam.
[bkurek]