niedziela, 17 listopada 2013

sobota, 1 czerwca 2013

EPILOG

Jutro nie przynosi nic. Pojutrze też nie. Ale pewnego wyjątkowo głupiego poranka 2013 roku, kiedy otwierasz skrzynkę, twoim oczom ukazuje się biała koperta, zaadresowana zamaszystymi literkami.
- Bjoern – uśmiechasz się.
[...] Przywołuję Cię jedynie myślami, Edith Evensen. Widujemy się bardzo rzadko, a jeśli już to jedynie się mijamy. Czasami widzę, jak w twoich oczach zapala się tamten blask. Z dni, kiedy nic nie było jasne. To srebro w twoim spojrzeniu gaśnie jednak tak samo szybko jak się pojawia. Już nie jesteś tą samą Edith, którą namówiłem na karierę w wielkim świecie. Kiedyś tak pragnąca sławy i rozgłosu, teraz trzymasz się na uboczu, od czasu do czasu pojawiając się gdzieś z Johanem, gdy Marita nie ma ochoty. Usunęłaś się prawie zupełnie ze świata, w którym żyłaś i chciałaś żyć. Nie masz męża, faceta ani przyjaciela. Nie jesteś matką pięknej córeczki, nad którą piałaby cała twoja rodzina, ani matką utalentowanego chłopca, który zostałby skoczkiem tak jak jego wujek. W dodatku wyprowadziłaś się z rodzinnego domu aż do Bergen i nikt nie wie jaka cholera cię tam zaniosła. W każdym razie wyglądasz na bardziej zadowoloną niż w momencie spełniania swoich marzeń o podium w Pucharze Świata. Co ciekawe, utrzymałaś też kontakt z Terese i... jesteś szczęśliwa. Tak mówi Johan, to widzę na zdjęciach ustawionych rzędem na komodzie w salonie twoich rodziców. Są z Ciebie dumni, mówią mi to, gdy wpadam na kawę. Pytają czy nie chciałbym do Ciebie wrócić, ale wiem, że ty nie chciałabyś tego na pewno. Żałuję, że tak mało razem osiągnęliśmy, że pojawiały się chwile, których lepiej by było nie pamiętać.
Co zostało z dawnej Edith? Zadowoliłaś się marną pracą w biurowcu w centrum Bergen. Teraz pracujesz na sukces innych. Nigdy więcej nie spotkałaś się z Vegardem – to ostatnie co mi powiedziałaś, gdy widzieliśmy się całkiem niedawno. Po co to piszę? Chciałbym Ci podziękować. Nie zmieniłaś mnie, mojego charakteru, ani mojego życia, więc za co? Pokazałaś mi jak wielką moc ma przyzwyczajenie. Do myśli, że wybrałaś sobie życie inne niż to ze mną, przyzwyczajałem się do tej właśnie chwili. Dziś chcę zaprosić Cię na mój ślub.
Włącznie z Tobą zmieniło się wiele, wiele rzeczy, ale o tym, mam nadzieję, pomówimy osobiście.
BRIE
***
- Wiesz Johan? Jest dużo rzeczy, które osiągnęłam. Jest wiele osób, które przy tym skrzywdziłam i wiele szans, z których każdą zmarnowałam. I z tego wszystkiego wyciągnęłam parę wniosków, ale nie wnioski są tu ważne...
- Nie wnioski? – brzęczy jego miły głos z telefonu. Prawie widzisz ten jego słodko-ironiczny półuśmiech.
- Mam jedno wielkie marzenie, Johan. Marzenie większe niż zwycięstwo w zawodach Pucharu Świata, wartościowsze niż złoty medal olimpijski...
- A mianowicie?
- Chciałabym się nauczyć chodzić – a w górę wędruje jeden tylko kącik ust.
‘’This is our time
This is our night
Are you alive?
Get up, get up, get up, get up, time to fly
Are we gonna raise the roof?
Are we gonna touch the sky? ‘’
                                     This is our house ~Bon Jovi
***
Łatwiej jest zacząć niż skończyć i łatwiej się przywitać niż pożegnać. Sądzę, że mieliście inny plan na historię Bjoerna i Edith. Jak widać, nie wyszło perfekcyjnie, mam sobie wiele do zarzucenia, ale wiem też, że nie mogę chociaż przez chwilę nie być dumna z tego co tu napisałam. To było ciężkie opowiadanie, ciężkie z tego względu, że od listopada pozmieniały mi się priorytety i trudno było podołać napisaniu tego w takim stylu, w jakim się zaczęło. Dziękuję, że czytaliście, że byliście i mieliście ochotę napisać parę słów pod każdym rozdziałem- to bardzo dużo dla mnie znaczy. Oczywiście nie żegnam się z pisaniem, ale na trochę odstawiam skoki narciarskie i wracam do pisania o siatkówce dokładnie pod tym adresem LINK gdzie już teraz serdecznie zapraszam. Mam również do zaoferowania kolejne skoczne opowiadanie z premierą w listopadzie. Umówmy się więc tak, że pewnego pięknego, listopadowego dnia kilka osób wskoczy TU. Dziękuję, nie potrafię wymienić wszystkich, którzy mieli wpływ na to opowiadanie, którzy byli zawsze, bywali często lub chociaż czasami, wiedzcie, że jesteście wspaniali!
Do napisania! The best is yet to come :)

sobota, 25 maja 2013

Z pamiętnika młodej kaleki

23.06.2012
Mówię ci, żebyś pamiętał, że życie toczy się dalej i w końcu masz mnie. Nieszczególnie cię to pociesza i patrzysz na mnie jak na brukselkę, której wiem jak nie znosisz, a którą jesz, żeby mnie nie urazić. Robię ci na złość, wiesz? Wiesz doskonale. Czuję jak mi się przyglądasz, kiedy przełykam swój specjał. Czasem mam ochotę rzucić się pędem do łazienki i bez ceregieli wypluć to paskudztwo. Nie mogę. Lubię męczyć się razem z Tobą. Lubię patrzeć jak mnie szanujesz i jak mnie przez ten szacunek nienawidzisz.
Jestem z Ciebie dumna, wiesz? Nie, nie możesz wiedzieć. A gdybym sieknęła cię po przyjacielsku w plecy, czy wtedy byłabym lepsza? Może lepiej nie, bo mi oddasz. Jedyne, czego nie potrafię ci odmówić, to to, że jesteś słodki, gdy zaczynamy się bić. Boisz się o mnie. Widzę to w twoich oczach, nawet gdy jesteś na mnie wściekły. Troszczysz się o mnie, a wiesz (a przynajmniej sądzisz), że nigdy nie odpłacę się czymś podobnym.

07.07.2012
Teraz mnie nie potrzebujesz. Gdybyś mnie potrzebował, wiedziałabym to. Jestem wyczulona na tego typu sprawy.
- Edith? O której masz rehabilitację? 
Jedyne pytanie jakie ostatnio mi zadajesz. Nie pytasz o nic innego. Czyżbyś już się mną znudził? Jesteś zmęczony takim stanem rzeczy. Nasz wspólny czas ogranicza się do śniadania, godziny przed moją rehabilitacją i kolacji. Zdecydowanie więcej czasu spędzasz na siłowni i przed telewizorem. Wiem, że kiedy znikam w ośrodku, ty rozsiadasz się wygodnie na sofie i ze świadomością zmarnowanego życia, czekasz na mój telefon. Nie pamiętam, kiedy ostatnio poświęciłam się dla Ciebie, tak jak ty poświęcasz się dla mnie każdego dnia.
- Dziś nie idę. Poćwiczę w domu.
Nie spodziewałeś się tego. Może burzę ci tym codzienny rytuał. Nie protestujesz jednak, gdy proszę cię o pomoc. Lubisz pomagać. A przynajmniej tak wnioskuję, gdy ukradkiem udaje mi się zlustrować twoją twarz. Cieszysz się? Cieszysz się, że zostaję w domu? Chyba. Nie wiem dokładnie, bo odwracasz twarz. Siadasz obok mnie obejmujesz ramieniem i całujesz w skroń. Nie potrzebuję więcej. 

20.07.2012
Spoglądasz na mnie urażony, kiedy na głos zadaję sobie to dręczące od dawna, pytanie
- Jak mężczyzna może wytrzymać tyle czasu z kobietą, z którą nic go nie łączy?
Patrzysz na mnie z żalem i wstajesz bez słowa. Powiedziałam coś nie tak? A może to ty coś źle zrozumiałeś? Trzaskasz drzwiami drugiego pokoju, potem słyszę jak kopiesz w jakiś mebel. Wyłączam telewizor. Nie lubię, gdy faktycznie jesteś na mnie zły. Opuszczając nogi na podłogę, przypadkiem zahaczam o kule (dzięki nim łatwiej mi się dostać na wózek). Upadają z hukiem. Nie pojawiasz się w drzwiach, chociaż tego się, prawdę mówiąc, spodziewałam. Powoli układam sobie w głowie to, co się działo po kolei. Wniosek jest jeden: złamałeś prawo wolnego związku. Kochasz mnie.
Początkowo wiążemy się tylko dla wsparcia swoich karier. Po wypadku, żeby odeprzeć ciągłe pytania o partnera na resztę życia. Wprowadzam się do Ciebie już bez problemów i awantur z Johanem – zobowiązałeś się przecież do opieki nade mną. A opieka naprawdę jest mi potrzebna. To, że częściej cię nie było niż byłeś, nie sprawiało mi dużego problemu. Gdy wyjeżdżałeś, wpadał po mnie Vegard, zabierał moją walizkę i wprowadzałam się na kilka dni do swojego domu. No i prawda jest taka, że wówczas naprawdę dużo czasu spędzałam z Vegardem. Teraz okazało się, że z twoim zdrowiem też nie jest tak do końca w porządku. Traktujemy siebie jak rodzinę. Jesteśmy sobie wzajemnie potrzebni, ale bez przesady. Nikt nie męczy nas pytaniami o wybrankę bądź wybranka. Jesteśmy razem i to podoba się naszym rodzinom. Twojej bardziej, mojej nieco mniej. Najważniejsze, że my potrafimy się odnaleźć w sytuacji. Jesteś dla mnie starszym bratem i przyjacielem. Przyjacielem, który wplata w rutynę elementy miłości, jej samej do mnie nie żywiąc.

10.08.2012
Przez chwilę nabijasz się z mojej wspaniałej fryzury, ale nie o to tu chodzi. Mrużę oczy i ty również to robisz. Nie jestem pokorna. Nie sprawiam nawet pozorów pokory. Nie jestem naiwna, chociaż ty ciągle mi mówisz, że jestem. Nie jestem też słaba, chociaż czasem postępuję stereotypowo. Nie jestem również sobą, bo już po części tobą przesiąkłam. Wystarczy, że oficjalnie podajesz mi dłoń. Jest zwyczajnie, choć uważasz, że monotonia jest zaprzeczeniem praw natury. Ta zwyczajność chwili, gdy przez moment jesteśmy po prostu zwyczajnymi ludźmi z kieszeniami pełnymi wad. Kochasz ją. Chwilę. Ja też ją kocham. Siebie nawzajem nie kochamy. Powiedziałam ci to już na początku. Nie odpowiedziałeś ani słowem, bo co mogłeś odpowiedzieć? 
A jednak jest to pewien rodzaj miłości, bo pozwalam ci na absolutną wolność, chcąc mieć tylko gwarancję, że kiedy będzie źle- wrócisz. Ja też korzystam z tej wolności. Nic nie wiesz o Vegardzie. Nie wiem, czy powinnam to ukrywać ale... Nie rozumiesz mnie. Wcale nie chcę, żebyś mnie rozumiał. Wystarczy, że jesteś, kiedy bywamy sobie potrzebni. Może miłość przyjdzie z czasem, a może uznamy przyzwyczajenie za miłość.

22.09.2012
Podejmuję najtrudniejszą decyzję w swoim życiu. Dzwonię do Ciebie o 13:44, kiedy powinieneś być już na skoczni i żywo dopingować swoich kolegów na skoczni w Ałmatach. Jesteś zdziwiony tym telefonem, ale nie podejrzewasz niczego złego. Zawsze dzwonię do Ciebie około południa, gdy długo się nie widzimy. Tak jest i tym razem, ale w zupełnie innej sprawie.
- Bjoern, wyprowadzam się – nie wierzysz mi. Panikujesz początkowo, próbujesz się ze mną kłócić, a kiedy i to nie daje żadnego efektu...
- Jeśli tak jak powiedziałaś, nie wierzysz w miłość i nie uznajesz jej, a to zjawisko nazywasz przyzwyczajeniem, to chciałbym ci powiedzieć, że przyzwyczaiłem się do Ciebie. 
Tłumaczę Ci wszystko od początku, nie pomijając żadnego szczegółu w tym Vegarda i ta nasza rozmowa trwa prawie godzinę. Puszczasz mnie wolno, co prawda z niemałym żalem. Boję się tylko, co przyniesie jutro.

***
Jeszcze epilog, chyba już trzeba zacząć się zbierać i wzruszać :')
Historia nie wyszła tak jak chciałam, ale w sumie światu to nie zaszkodziło.
Przynajmniej koniec jest taki, jak miał być.

sobota, 18 maja 2013

ROZDZIAŁ 20


Nadchodzi ten wielki dzień. Stajesz na starcie. Bjoern zapewnia, że wszystko będzie dobrze... Musi być, oczywiście. Wierzysz mu, ufasz i boisz się. A ten strach paraliżuje cię przed startem, ale na starcie już ruszasz jak należy... I wtedy zaczyna się... bez problemu doganiasz czołówkę, wstępują w Ciebie nowe siły. Tyle tu Norweżek... Czujesz się w porównaniu do nich bardzo słaba. One biegają od lat na tak ważnych imprezach, a te zawody to twoje pierwsze tak poważne, gdzie wiesz, że naprawdę możesz osiągnąć sukces.

TV2:
Po krótkiej przerwie spowodowanej problemami technicznymi, ponownie witamy w Falun. Dzień jest słoneczny, idealne warunki na konkurs na dobrym poziomie. Tu realizator pokazuje nam objawienie piątkowych treningów. Młodziutka norweska zawodniczka. Edith Evensen – siostra skoczka narciarskiego Johana Remena Evensena. Muszę powiedzieć, że imponuje mi swoim stylem biegania, widzieliśmy przed konkursem jak się rozgrzewała. Zobaczymy czy podoła i stanie na wysokości zadania. Do niedawna jeszcze nieznana, dziś ma zamiar nieźle namieszać w Pucharze Świata. Proszę zwrócić uwagę, na jej rytm biegu. Można się pokusić o stwierdzenie, że ta dziewczyna wspięłaby się pod Alpe Cermis bezkrokiem. Niesamowita siła. Biegnie teraz na trzeciej pozycji a już tylko kilometr dzieli nas od mety. Dwie pierwsze zawodniczki już prawdopodobnie tam dobiegają. Teraz realizator nam ich nie pokazuje. Za Edith, gdzieś w niewielkiej odległości biegnie Terese Johaug. Zbliżają się do zjazdu. Zjazd jest ciężki i tu trzeba zauważyć, że nowe norweskie objawienie ma na zjazdach największe problemy. Zakręt i zjazd. Przejedzie asekuracyjnie? CHYBA WYPADŁA Z TORU! Wjechała zbyt szerokim łukiem. I to znaczy… upadek. Upadek. Czy wstanie zanim Terese się z nią zrówna? Nie wycofa się pewnie w takim momencie. Aa. Widzimy już Terese przed zakrętem… 
- No dalej…  Ten ostatni raz…
Cóż za determinacja. Edith podrywa się ze śniegu jak oparzona. Chyba nie jest z nią najlepiej. Pluje krwią. O. I ta przygarbiona postawa. Czyżby naszej zawodniczce coś dolegało? No... wygląda to na jakiś problem. I widzimy na zjeździe T.Johaug. Teraz Terese ma tą przewagę, że fantastycznie radzi sobie na zjazdach. Edith ogląda się. Spójrz Mark. Jakby nowe siły w nią wstąpiły. Ale widzimy ten ból. Przy upadku i szybkim starcie straciła bardzo dużo siły… Nie wygląda to dobrze. Może trzeba będzie przeanalizować ten upadek. Coś jest ewidentnie nie tak. Normalnie zawodniczka nie znajduje oparcia w samych kijkach.
Pierwsza myśl – kręgosłup. Ból rozlewający się po całym ciele. Nogi powoli drętwieją, przez łzy nie widzisz torów i biegniesz na opak. Przed siebie. Byle szybciej. Byle dalej. Ruchy stają się powolniejsze, niedoskonałe. Biegniesz tylko siłą woli, dla oglądających, to wcale zaś na bieg nie wygląda. Słyszysz zgrzyt nart Terese… Ona jest blisko i zdoła cię wyprzedzić. Mimo, że nie chcesz na to pozwolić, nie sądzisz, że uda ci się dobiec… Terese zrównując się z twoimi nartami, przez ułamek sekundy patrzy na twoją twarz. Jest zdumiona tym, co widzi. Twarz cię piecze. Nogi nie pozwalają ani na krok dalej. I oto pojawia się zbawienie. Jeden z momentów, na który czekałaś całe życie. Bezkrok na ostatniej prostej. To, co było przekleństwem przez tak długie lata, teraz staje się zbawieniem, jakiegoś rodzaju odkupieniem… Łatwiej jest poruszać rękami niż nogami, gdy nie potrafisz się nawet wyprostować. Terese jest 3 metry przed tobą. I bezkrok. Świątynia bólu. Bezkrok, w którym jesteś swoim własnym Bogiem. Kijki zbyt szybko i zbyt gwałtownie wbijają się w śnieg. Ugnij nogi. Będzie łatwiej… Bolą plecy. Boli wszystko. Bezkrok jest jedynym, co ratuje cię z opresji. W połowie dystansu zrównujesz się z Terese. Walczycie do końca. Czujesz, że za chwilę kijek, na którym ukradkiem się wspierasz – pęknie i upadniesz znowu. Ona zaciska zęby, ty zaciskasz powieki. Przed końcem jest 3 metrowy podbieg. Terese wyprzedza cię. Powoli i systematycznie. O medalu możesz zapomnieć. Unosisz wzrok na linię mety. Jest blisko. Terese jest o pół narty przed tobą. Zaciskasz palce na kijkach. To twój absolutnie ostatni bieg w życiu. Kręgosłup będzie nie do naprawienia. Podbieg. Sześć bolesnych susów i jesteś na 5 metrach bezkroku. Ostatnia szansa. Nie wygrasz z Terese. Nie będziesz w stanie wjechać na linię mety poprzez wyciagnięcie jednej stopy bardziej niż ustawa przewiduje. Czeka cię długa rehabilitacja. Wielka cena, jaką przyjdzie zapłacić za swoje 5 minut. Wjeżdżacie na metę prawie idealnie równo. Terese o kilka setnych sekundy później. Wiesz, że zwolniła specjalnie. A ty... właściwie nie wjeżdżasz… Wpadasz w śnieg tuż za linią oznaczającą koniec twojej kariery. Kłębi się wokół ciebie wiele osób. Fotoreporter, trzech dziennikarzy i… nie wierzysz własnym oczom…
 „Edith Evensen – objawienie norweskich biegów ostatniego weekendu, w ostatnim biegu zajęła trzecie miejsce. Wypadek, któremu uległa na trasie nie stwarza jednak szans na powrót młodej Norweżki w tym sezonie”

„Niesamowita walka do ostatniej kropli krwi- dzisiejszy bieg w Falun miał dla Norweskich kibiców niezwykle emocjonujący przebieg. Młoda gwiazda norweskich biegów – Edith Evensen uległa poważnemu wypadkowi na ostatnim zjeździe. Heroiczną walką o 3 miejsce w konkursie, pożegnała ten sezon.”

„Wiadomość dnia: stan Edith Evensen poważniejszy niż donoszono na początku. Młoda Norweżka przechodzi teraz skomplikowaną operację kręgosłupa, która wymagała natychmiastowej reakcji. jak nam wiadomo – to właśnie kręgosłup uległ uszkodzeniu. O nowościach napływających ze szpitala będziemy informowali na bieżąco. Skądinąd wiadomo nam, że biegaczka może już nie wystartować w zawodach.” 

„To już pewne! Edith Evensen w bardzo ciężkim stanie trafiła do szpitala. Stamtąd napływają złe wieści. Biegaczki nie zobaczymy ani w tym, ani w następnym sezonie.”

 „Czy ma świadomość, że nie wróci na trasy biegowe? Niepokojące wieści z Falun.. Edith Evensen, która uległa poważnemu wypadkowi, jest wciąż nieprzytomna. Nic nie wskazuje na to, by groziło jej kalectwo – wiemy jednak, że młoda Norweżka już nie pobiegnie po medale.”

„Jeden gram brawury trzy gramy głupoty” emocji nie zabrakło. Edith Evensen poddawana jest skomplikowanym zabiegom po wypadku na trasie narciarskiej w Falun. Nastąpiło przemieszczenie trzech kręgów w części lędźwiowej kręgosłupa oraz złamanie jednego z nich.”

Ta prasówka. Każdej z gazet wydaje się, że wie lepiej. Tak naprawdę wiedzą niewiele, żeby nie powiedzieć nic. Serwisy przebijają się w zdjęciach i relacjach, chociaż to wszystko jest tylko częścią całej prawdy. Na żadnej stronie nie ma wzmianki o tym, co faktycznie dzieje się w szpitalu, a dzieje się wbrew pozorom wiele. Edith jest nieprzytomna. Gazeta, która opublikowała informację, że Edith nie będzie kaleką, kłamała. Nikt nie sądził, że będzie aż tak fatalnie.
Na krzesełkach ustawionych rzędem pod ścianą, siedzą Bjoern, Johan, Terese i Vegard. Terese siedzi z nich wszystkich najkrócej, z tej tylko przyczyny, że musiała udzielić kontrowersyjnego wywiadu, gdzie zaatakowana została pytaniami o ‘pomoc’ w sukcesie Edith, co widać bardzo się komuś nie spodobało. Poza tym, siedzi tu z własnej, nieprzymuszonej woli i uważa to za swój obowiązek.
Bjoern trzyma przy podbitym oku i rozciętej wardze woreczki z lodem. Kto mógł przypuszczać, że Johan ma tyle siły w rękach? Bjoern bierze całą odpowiedzialność za ten wypadek na siebie. Przyznaje też, że Edith skarżyła się na kręgosłup przed zawodami, ale nie zareagował. To za to Johan wymierzył mu sprawiedliwość.
Johan siedzi już spokojny. Chowa twarz w dłoniach i ciężko oddycha. Nie odezwał się ani słowem od wejścia do szpitala. Wysłał wiadomość rodzicom i powinni niedługo tu być. Wszyscy spodziewają się kolejnego wybuchu z jego strony. Jego milczenie istotnie musi być ciszą przed burzą.
Dalej, pod samymi drzwiami pokoju pielęgniarek siedzi Vegard. Vegard, który wydaje się być przejęty bardziej niż cała reszta razem wzięta. Co chwila gdzieś dzwoni, coś ustala, a potem wydziera się na Vilberga, gdy ten rzuca jakiś niestosowny żart. Nie jest wesoło. W dodatku nikt nie wie, co dalej z Edith.
- A jeśli... – zaczyna nagle Johan, unosząc głowę i zaszklone oczy kierując w stronę, gdzie zawieźli Edith – Jeśli to już koniec?
- Jaki koniec? – oponuje Vegard – Koniec, idioto?!
- Edith będzie ka... – ale słowo to nie chce mu przejść przez gardło, w dodatku głos drży mu bardziej i bardziej – Kaleką. Będzie niepełnosprawna. Tego kręgosłupa nie da się naprawić do końca. Ten wypadek... kosztował ją wszystkie marzenia związane ze sportem.
- Niekoniecznie – odzywa się nagle Terese. Spoglądają na nią z nadzieją – Ale też niewykluczone – studzi ich zapał, opuszczając głowę.
- Gdy wyjdzie ze szpitala... – rozbrzmiewa głos Bjoerna – Chciałbym się nią zająć. Chciałbym, żeby wróciła do...
- Domu? – podpowiada Johan.
- Nie nazwała mojego domu swoim domem – odpowiada Bjoern – A mimo to chciałbym, żeby tam właśnie wróciła.
- Matko, trzymaj mnie – mruczy pod nosem Johan, ale widać, że nie ma już ochoty na walki słowne czy wręcz z kolegą z drużyny. Czas biegnie, Vegard zdaje się widzieć i upływ czasu i wszelkie zmiany, jakie on ze sobą niesie. Trzy miesiące później znajduje się w tym samym miejscu, z bólem serca pomagając Bjoernowi i Edith w przeładunku wózka do samochodu. Tak, to on powinien być na miejscu Bjoerna.

***
I tak oto mamy wszystko jasne, a jednak nic nie wiadomo. 
Reszta jest w stanie fatalnym niestety, 21 rozdział będzie najbardziej szarpanym rozdziałem w mojej pisaninie. Wstyd mi, ale...

sobota, 11 maja 2013

ROZDZIAŁ 19


Z samego rana dzwoni telefon. To właśnie on wyrywa cię z krótkiego snu. Mrużysz oczy, rozglądasz się po pomieszczeniu. Wszystko, co jeszcze przed zaśnięciem wydawało się wspaniałe, teraz już takie nie jest. Masz świadomość tego, gdzie obecnie się znajdujesz, a to już coś. Ta świadomość jest jednak straszna, bo zamiast w swoim kochanym domu, którego byś nie opuściła, gdyby teraz pozwolono ci do niego wejść; znajdujesz się prawie na drugim końcu Norwegii. I po co?
- Nie wiem. Sama chciałaś – odpowiada ci zza drzwi Bjoern. Znowu mówiłaś sama do siebie? – Często mówisz do siebie – wzrusza ramionami, wkraczając do pokoju – przynajmniej wiadomo, że nie potrafisz kłamać.
- Nie musisz mnie słuchać, gdy rzeczywiście tak się dzieje.
- Zawsze możesz zabrać swoje rzeczy i pojechać do siebie. Wiesz o tym. Nic cię tu nie trzyma.
- Sukces mnie trzyma. Po Falun... – czas dzieli się teraz na ‘przed Falun’ i ‘po Falun’. Wszystko, co dzieje się i dopiero będzie się działo w tym pierwszym okresie wydaje się dużo bardziej skomplikowane, niż to co będzie się działo ‘po Falun’. Zagadkowym sposobem w tych wszystkich kalkulacjach i rozmowach nie występuje scenariusz tego, co może się dziać w samym Falun, a przecież to powinno być najważniejsze. Falun jest chwilą, która zdecyduje o wszystkim co ma być i nie być. O zawodach nie wspominacie, a gdy Bjoern proponuje bieganie bez wahania się zgadzasz. Czyżby i on chciał pokicać na nartach?
- Chciałbym ‘pokicać’ – warczy, a ty rumienisz się.
- Musisz oduczyć się na mnie warczeć. To nieprzyjemne.
- Musisz nauczyć się milczeć, gdy myślisz. Ja nie ‘kicam’ tylko jeżdżę. A jeżeli ja kicam, to ty drzesz śnieg jak łajza.
- Brie, sam siebie oszukujesz – półuśmiech znowu gości na twojej twarzy. Zauważasz, że na tym wzajemnym dogryzaniu będzie upływał cały twój pobyt w domu i towarzystwie uszczypliwego Norwega.
- Przyjmij wyzwanie – słyszysz, a w oczach skoczka zapalają się iskierki, które zwykłaś widywać w oczach każdego sportowca przed zawodami. Rywalizacja.
- Chcesz polec jak w potyczce z Tomem? – drażnisz się z nim, a on uśmiecha się tylko ironicznie. Nie wierzy w swoją porażkę, chociaż potrafi z godnością przegrać.
- Urodziłem się z nartami przypiętymi do stóp.
- Niewątpliwie – potakujesz.

***
Znowu wracasz do domu styrana. Kręgosłup nie daje oznak życia, nie znaczy to jednak, że nie odczujesz jego zemsty w najmniej spodziewanym momencie.
- Załatwiłem ci druczki – mówi Brie, machając dłońmi, pewnie próbując połapać swoje myśli, krążące najwyraźniej po pokoju – Wszystko dostaniemy na miejscu. Dzwoniłem dziś w sprawie twoich nart i...
- i... – podejmujesz temat, patrząc na niego zaciekawiona
- I musimy czekać, bo za żadne skarby świata nie mogą odkryć jak mogłaś je tak bardzo zniszczyć. Rzut oszczepem sobie nimi urządzałaś?
- Harpunem – wzruszasz ramionami – Co ich to obchodzi? Dostają narty, dostają kasę, dostają zlecenie. Moja sprawa co przeżyły moje narty, a samo słowo ‘MOJE’ mówi za siebie, kogo powinna przeszłość tych nart obchodzić i dotyczyć.
- Ed, poważnie. Rzucałaś nimi, nie? – spogląda znad laptopa
- Rzucałam – co Brie (nie wiadomo czemu) podsumowuje wybuchem wesołości.  Uspokaja się po chwili. Siedzicie tak kilkanaście minut bez słowa, aż on wyłącza komputer i odwzajemnia zaciekawione spojrzenie. Napięcie wisi w powietrzu...
- Mów – po czym pstryka palcami, jakby chciał cię zachęcić – Może mnie to nie zabije.
- Złamałam kijka – mówisz cichutko – Zupełnie przypadkiem. Chciałam tylko wypróbować czy mi pasują. Wiesz jak to jest...
- Czy ci pasują... do czego? – mruży oczy, co jest tak nieprzyjemne, że aż cię skręca
- Do czapki – rozlega się głuche uderzenie ręki o poręcz fotela. Czy on jest gotów cię pobić za złamane kijki? – Żartowałam! Do stylu czy mi pasuje, Brie, nie gniewaj się na mnie! Zahaczyłam o płotek.
- Jutro lecimy do Falun, jak my o tej porze kupimy albo zamówimy kijki? Jak? Wyobrażasz sobie wstawanie o 5:00 rano? Ja też nie. A wyobrażasz sobie bieganie po Falun za jakimś prymitywnym kijkiem, żebyś miała się czym odepchnąć? A może liczysz, że przez noc ci te kijki wystrugam?
- Właściwie... Boże, Bjoern, z czego ty się teraz śmiejesz?
- Jesteś niemożliwa, straszna po prostu – raz po raz nachodzą go napady śmiechu, przez chwilę wydaje ci się, że śmieje się z Ciebie, potem, że z siebie i swojej beznadziejnej sytuacji oraz tego, w jakie głupoty się wplątał – Za chwilę ci coś powiem, a wtedy będziesz mnie kochała jak głupia – komunikuje, zasłaniając usta, gdy nachodzi go kolejna fala głupawki.
- Wystrugasz mi te kijki?
- Kupiliśmy kilka par kijków.

***
Falun wita was niemiłosiernie rażącym słońcem i bezwietrzną, po prostu idealną pogodą na bieganie. Bjoern bez ceregieli wodzi cię za rękę to po mieście, to po hotelu. Doskonale wczuwa się w rolę, podziwiasz, z jaką łatwością przychodzi mu wykonywanie zadań wyznaczonych w układzie. Gdybyś nie wiedziała jak jest naprawdę, pewnie myślałabyś, że on rzeczywiście... ale jest inaczej. Gdy nikt nie patrzy, Bjoern strofuje cię bez zahamowań. Źle skręciłaś, źle jedziesz, jak jedziesz, czemu tak wolno, za szybko, już jodełka?! Każda uwaga jest jak policzek. Oczy pieką cię za każdym razem, gdy Romoerenowi coś się nie podoba. A jeszcze nie było sytuacji, żeby otwarcie nie skrytykował jakiegoś elementu. Wytrzymujesz to bez gadania, nie masz wyjścia. Przyjechałaś tu spełniać marzenia najwyższym kosztem. On tylko pomaga. Sama mu kazałaś krytykować.
- Skończ, Edith – rzuca w końcu, machając z lekceważeniem ręką – To nie ma najmniejszego sensu. Wracajmy do Norwegii.
Z niedowierzaniem kręcisz głową, cofasz się, gdy chce podejść. Jest rozczarowany. Najzupełniej rozczarowany. Niewysłowiony smutek skrywa się w jego oczach. Stoi jakieś dwa metry od Ciebie i opuszcza głowę. Uciekasz, korzystając z okazji. Teraz dajesz upust emocjom, tym bardziej, że i kręgosłup daje się we znaki. Przesadziłaś z treningami, a to i tak zbyt mało. On nie biegnie, ani nawet nie idzie za Tobą. Narciarze, przejeżdżający obok, z ciekawością przyglądają się takiemu ewenementowi na trasie. Rozmazujesz tusz, wyglądasz jak panda, biegnąc potykasz się o kijki z tego tylko powodu, że nie widzisz torów. I tak wystartujesz. Nawet, gdyby i Bjoern miał się od Ciebie, od twojej kariery odwrócić jak wszyscy inni.
Wracasz w końcu, on wydaje się nie zauważać, że zwiałaś. Nie spakował walizek, nie pozbierał rozwalonego sprzętu, włączył nawet laptopa, telewizor i ekspres do kawy.
- Dzwonił Johan – informuje bez zbędnych emocji. Uderza cię to, po prostu rozwala od środka. Nie pytasz ‘i co?’ z tego tylko powodu, że nie wiesz czy jeszcze funkcjonujesz. On i tak postanawia wytłumaczyć – Pytał co u Ciebie. Ciekawe dlaczego nie pytał o mnie – mówi z przekąsem – Nie odbierałaś telefonu. Nie zgubiłaś się po drodze?
- Nie – odburkujesz.
- Czasem wydaje mi się, że potrzebujesz niańki – uśmiecha się przekornie – A potem okazujesz się dużą dziewczynką, której po prostu puszczają nerwy i to jest bardzo w porządku.
- Jesteś beznadziejnym dramaturgiem, Brie – sarkasz.
- Jesteś beznadziejną biegaczką, Ed – odpowiada, uśmiechając się coraz szerzej.
- Obiecuję, że jak wygram jakiś bieg, to ten kryształek, co dostanę, roztrzaskam na twojej głowie. Niech stracę dla jednego momentu satysfakcji.
- Z takim trenerem jak ja... nie wygrasz
- Jesteś beznadziejnym trenerem, Brie – podsumowujesz, siadając na drugim końcu pokoju. On śmieje się już najzupełniej otwarcie. Chyba zaczynacie się do siebie przyzwyczajać.

***
Zaczynasz się przyzwyczajać również do bólu kręgosłupa, o którym najnormalniej w świecie mówisz Bjoernowi. On macha na to wszystko ręką, w dodatku widać, że jest pod presją, bo bardzo się wszystkim denerwuje i tak na dobrą sprawę sam nie wie co ma w danej chwili robić, bo tak dużo jest tego wszystkiego. Następnego dnia nieoczekiwanie pojawia się w waszych szeregach Vegard, który powołuje się na funkcję trenera (którą to pełnił kilka dni, a sadzi się jakby było to przynajmniej 10 lat). Vegard ubrany NIE JAK SKOCZEK wygląda na turystę. Nosi ze sobą wielki aparat Vilberga, cyka zdjęcia kobitkom i coś wam się wydaje, że to będzie kolejny reportaż ‘z dołu skoczni’, chociaż tym razem to wersja trasy narciarskiej. Mają rozrzut chłopaki, że matko kochana.
- Uśmiech – nakazuje w momencie, kiedy przegrzana i wyczerpana po treningu, padasz na jedną z ławeczek, tuż obok Bjoerna, który też (prawdę mówiąc), nieźle się nalatał. Wskazujesz w kierunku Vegarda niepochlebnym gestem, a on kręci głową, mamrocząc pod nosem, że Vilbergowi się to zdjęcie nie spodoba.
Im bliżej zawodów, tym bardziej i ty odczuwasz presję otoczenia. Jeżeli wypadniesz źle, straciłaś kilka tygodni swoich i Bjoerna na mozolne budowanie stylu i kondycji. Jeżeli wypadniesz źle, zmarnowałaś szansę. Jeżeli dobrze... co wtedy? Czy stanie się tak tylko raz? Czy wskoczysz do czołówki na stałe? Może w końcu świat o Tobie usłyszy? Może Johan... Johan. Zrozumie wszystko, będzie dumny i doceni wszystko co zrobiłaś, żeby szlifować talent.
- Ed – zaczepia cię Brie – Co powiesz na kawę?
Kiwasz głową, ale od kiedy wy chodzicie na kawę? Spoglądasz na Vegarda... Wszystko jasne. Odkąd Vegard pojawił się w okolicy. Czy Vegard to dla ‘zmyślonego chłopaka’- Bjoerna, jakikolwiek konkurent? Zagrożenie? Vegard sam w sobie jest przecież bardzo ułożony. Spokojny, nie wdarł się do skoków przebojem. Wesoły chłopak, zazwyczaj uśmiechnięty. Nie krzyczy, nie robi awantur, do wszystkiego podchodzi z dystansem. Na swój sposób uroczy, więc czy może? Może może. W ogóle Brie w jego towarzystwie jakby bardziej się do Ciebie przykleił i już nie krzyczy. I dopiero to zaczyna tak naprawdę niepokoić.

***
Koniec bliżej niż dalej, radość w moim sercu ♥

niedziela, 28 kwietnia 2013

ROZDZIAŁ 18


Z samego rana Vilberg wpycha ci niewielkie pudełko owiązane wstążką, frotką (właśnie ta zginęła ci wczoraj wieczorem) i sznurkiem na bieliznę, zapewniając, że jak zobaczysz co tam jest to padniesz. Zastanawiasz się czy mu nie powiedzieć, że już masz ochotę to zrobić, patrząc na samo opakowanie, ale ostatkiem sił się powstrzymujesz. Byłoby mu przykro, a przecież się starał.
- Otwórz – prosi i ponagla, po czym zabiera ci pudełko i wyręcza w procesie rozpakowywania prezentu. Reszta skoczków wisi mu nad ramieniem jak sępy. Twoim oczom ukazuje się kilka materiałowych kawałków.
- Co to?
- Naszywki. EE. Edith Evensen. Projekt: Andreas Vilberg. Pomysłodawca: A.Vilberg. Wykonanie: pewna zaprzyjaźniona firma...
- Vilberg & Company – rzuca Vegard.
- Efekt końcowy, jak widać powalający – dodaje nieskromnie pomysłodawca – przyszyj to sobie do kurtki czy gdzieś, ale nie do czapki.
- Czemu nie?
- Hilde pruje swoją już pół godziny, bo zamarzyła mu się twoja piękna naszywka. Twoje logo. Mój dowód przyjaźni. No... i to miało być na próbę czy pasuje do czerwonego.
- Pasuje?
- Jak ulał. I czapce się chyba naszywka spodobała. Z nami nie zginiesz, Ed!
- Oby – uśmiechasz się szeroko na widok Toma wchodzącego do pokoju.

***
- Jedź do domu, dziecko – warczy Bjoern, do którego przychodzisz zdechnięta i niepocieszona – Co ci po sławie jak stracisz rodzinę na własne życzenie?
- Brie. Przypominam, że to...
- Mój pomysł. Wiem! Cholera jasna. Pakuj się... I nie zaczynaj wyć. Jestem wrażliwy na łzy kobiet... Tak, moja wina. Mój pomysł. Nie wiem, po co ci to powiedziałem. Nie wiem. Edith, opamiętaj się... Zawiozę Cię do domu.
- Kolejny – pstrykasz palcami. Bjoern przygląda ci się zaciekawiony.
- Kolejny – co?
- Nic, nic. Zawodzę wszystkich po kolei, widzisz? Rodzice, Johan, Vegard, teraz ty... W ogóle ja sama. Siebie zawodzę przede wszystkim. Daj mi chociaż raz zdecydować o czymkolwiek. Mogę spać na wycieraczce, tylko nie każ mi wracać do domu. Spaliłabym się ze wstydu.
- Honor cię zaślepił, Edith. Robisz wszystkim na złość. Ty już nie widzisz, co jest dobre a co nie.
- Widzę sens. Sens jest ważny, nie sądzisz?
- Jest ważny. Ale rodzina ważniejsza.
- Mam jeden cel. Sportowy. Jako ‘trener’ powinieneś mi pomóc ten cel zrealizować. O nic więcej cię nigdy nie poproszę!
- Jaki to cel? – pyta, westchnąwszy głośno.
- Falun – rzucasz, a w oczach migocze ci coś wspaniałego i strasznego zarazem, co on odczytuje jako przepowiednię nadchodzących dni. Kiwa głową nie wysłuchawszy do końca.
- Możesz zostać u mnie do Falun – uśmiecha się, widząc twój speszony uśmiech, ukryty jeszcze częściowo przez niedowierzanie.
Nie zastrzega, że po Falun musisz koniecznie wrócić do domu. Następny dzień przynosi nowe nadzieje. Ładujecie się w taksówkę po trwającej 40 minut, walce z twoim bagażem, żeby przez 2 godziny stać w korku i w 3 godziny przejechać pół miasta w drodze do domu Bjoerna.
- Będzie dobrze – mówisz do walizki i gdyby ta tylko słuchała, na pewno by potaknęła z tego chociażby względu, żeby nie podpaść Romoerenowi, który jest tego dnia w beznadziejnym nastroju, chociaż na siłę próbuje być normalny.
- Witaj w domu, Evensen. Nie zabij się o narty w przedpokoju. Jak słusznie zauważyłaś, tylko baby z dziadem brak, ale za to w pokoju mam burdel nie z tej ziemi.....................nie taki burdel, Edith. Brudno znaczy, syf, kiła, mogiła..............................
- Nie pogrążaj się, Brie. Ogarniemy – uśmiechasz się do nowych ścian, do nowej przyszłości, do przeszłości, która właściwie dopiero teraz dała o sobie znać, przez ukłucie przy wybrzmieniu słowa ‘dom’.
- Ogarniemy? – pyta Bjoern. Pierwszy raz pojawia się ‘my’ w wyrazie i nie chodzi tu również o Johana. Chodzi o dwie osoby, a nie jak do tej pory, trzy.
- Mhm. Fajnie mieszkasz. Dzięki że się jednak zdecydowałeś – szturchasz go i właściwa historia zaczyna się właśnie tu, choć nie potrwa długo. Właściwa historia zaczyna się, kiedy sięgający do granic podświadomości, zakładają, że razem coś osiągną, a będzie to coś niewyobrażalnie wielkiego. Razem, ale osobno, bo takie już są układy. Razem, ale osobno, bo na więcej nie ma przyzwolenia. Razem, ale tylko do jakiegoś momentu. Osobno, w każdej chwili istnienia. Marzeniom nie powinno się pozwalać ginąć.

***
Wracam po krótkiej przerwie, nadal bez pomysłów.
Na szczęście opowiadania zostało niewiele, więc sądzę, że jakoś da się taką pisaninę przeżyć.
Cierpliwości życzę i pozdrawiam :)

niedziela, 7 kwietnia 2013

ROZDZIAŁ 17


Zostajesz. Oni udają, że nic nie słyszeli, ty udajesz, że nic się nie stało. Johan udaje, że nie macie, o czym rozmawiać. Bez słowa zbiera swoje rzeczy, wrzuca je byle jak do torby i wychodzi. Tak jakby nie chciał tu już nigdy wrócić.
 Do południa nie wiedzą jak się zachować, podchodzisz do tej sytuacji z pewną satysfakcją. Wykorzystujesz ten moment na wyciągnięcie z nich kilku wypranych z emocji informacji na temat cyklu szkoleniowego( z tego to właśnie powodu zawitałaś do tej drużyny). Gdybyś zrobiła to wcześniej, na pewno nie byłoby nieporozumień i kłótni z Johanem. Na pewno nie byłoby twojej ‘kariery’, nie byłoby Vegarda, Bjoerna, ani nikogo kto mógłby dawać nadzieję na możliwość startów w Pucharze Świata. Uzyskawszy parę informacji, które nie zmieniają nic w twoim życiu, składasz ładną, krótką wiadomość i statystyki wysyłasz do Judith. Korzystając z okazji zaglądasz do Alexa znowu zawalonego papierami i oferujesz swój czas i cierpliwość. Znowu zaczynasz być użyteczna. Znowu zaczynasz żyć. Trener uśmiecha się z ulgą. Kłótnia z Johanem nagle zaczyna znaczyć więcej niż się spodziewałaś. Za wszelką cenę chcesz udowodnić sobie, im i przede wszystkim jemu, że nadal jesteś coś warta. Ale on przecież nigdy w to nie wątpił. Papierkowa robota nie doprowadza cię do szału. Bjoern całuje twój policzek, gdy po treningu razem z tabelkami dla trenera, przynosisz mu komórkę, której zapomniał.
- Edith! Maraton skokowy wieczorem. Piszesz się? – zupełnie jakby na to trzeba się było pisać. A jednak Vilberg szaleje z notesem i rzeczywiście zapisuje ochotników. Ma ich aż dwóch. On i trener – NAS TO PRZYNAJMNIEJ INTERESUJE!!
- Przepraszam! Co ja ci poradzę na to, że głośno myślę?
- Jesteś zapisana – stwierdza oburzony i obraca się na pięcie. Tak, ta lista chętnych dużo zmienia.
- ZMIENIA! – wrzeszczy, dopisując do ochotników Fannemela, który umiera ze śmiechu za każdym razem, gdy tylko spojrzy na Toma. Tom swoją drogą.

***
- O nie, moja droga. Ty tu siądziesz i będziesz wpieprzać wafle ryżowe, a ja w nocy mam słuchać jak to znowu Kennetha coś w dupę gryzie? – grzmi Fannemel, uciszany przez Vilberga.
- Oczywiście – odpowiadasz
- No to chyba, że będziesz z nim spała. Won mi z tego łóżka.
- To na twoje pójdę, chcesz? – chociaż nie ma takiej opcji, bo na łóżku Andersa leży drugi Anders i jakoś wcale nie uśmiecha ci się jego towarzystwo – A rano zapytam, co cię na dzień dobry w dupę ogryzło.
Na tym maratonie skokowym zasypiasz. Pierwszy raz tak bardzo ignorujesz pasję Vilberga. Nie wybaczy ci tego do końca życia. Tak mówi, gdy tylko udaje mu się ciebie dobudzić. Robi to na tyle niedelikatnie, że nawet Brie wydaje się być tym faktem poruszony. Zły Vilberg jest zły, a ze złymi ludźmi nie powinno się zaczynać wojny
- Specjalnie z dedykacją dla Edith Evensen, przedłużamy nasz tradycyjny seans o nowe filmiki mojego autorstwa, które może nie są profesjonalne, ale na pewno pozwolą nam spojrzeć na problem z innej perspektywy...
- A mianowicie z dołu? – pytasz z ironicznym uśmieszkiem. Zbywa cię, wyraźnie nakręcony na karierę osoby dzierżącej kamerę i kręcącej skoki z miejsca dla lidera.
- A mianowicie fachowo nazywa się to... – tu chwilę kombinuje- zagłębienie końcowe skoczni narciarskiej.
- Imienia Andreasa Vilberga – dodaje Tom, za co obrywa kosmetyczką.
- Mojego imienia – potwierdza sam zainteresowany i wzdycha z rozrzewnieniem
- To dawaj te filmiki, artysto – mówi Tom, co by Vilberg nie popadł w samozachwyt, a na to się zanosi, gdyż artysta zaczyna krążyć po pokoju, wymachując rękami (i kosmetyczką)...
- Motylem jestem? – pyta Bardal, siadając wygodniej
- Aaaa – potwierdza śpiewnie Vilberg. Filmiki Vilberga są o tyle ciekawe, że pokazują masę różnych kobiet kręcących się po skoczni, za to skoków w nich niewiele i właściwie motyw sportu kończy się na tym, że tłem wydarzeń jest skocznia. Vilberg jest swoim dziełem oczarowany, cytuje nawet swoje własne słowa, które echem odbijają się w pokoju, bo Bardal powtarza je jeszcze raz po Andreasie. Tym razem już nie zasypiasz. Słuchasz pogawędki Vilberga z Walterem Hofferem (on jako jedyny w tym filmiku ~oprócz Vilberga, chociaż kto go tam wie~ nie jest kobietą) na temat temperatury śniegu, potem na temat kibiców (których przewaga płci żeńskiej), tego jak licznie i z jakim hukiem przybyli.
- Perspektywa twoja, przyjacielu... – podsumowuje Tom – Niezwykle interesująca jest. Jak skończę karierę, chcę być taki jak Vilberg – co niesamowicie podbudowuje motyla-Vilberga, który dzięki unijnym dofinansowaniom chce dać początek nowemu projektowi, nad którego nazwą pracuje nieprzerwanie, pewnie aż po dziś dzień.

***
Weltschmerz mi się włącza, a tymczasem mam ostatnio zbyt pozytywistyczne myślenie.
Wszystko się pomieszało, ale to w sumie miła odmiana :)

niedziela, 31 marca 2013

ROZDZIAŁ 16


- Człowieku, co ja takiego ci zrobiłam? Czy ja cię skrzywdziłam... kiedykolwiek? Czy zrobiłam coś co zrujnowałoby twoje życie, moją karierę, psychikę Johana... Nie wiem, wytłumacz mi, o co się prujesz cały dzień, a raczej o co się nie prujesz...
- Słuchaj – a ty zastygasz w bezruchu, chociaż chciałabyś kiwnąć głową – Krzywdzisz, ale nie mnie. Robisz coś wbrew sobie. Wbrew zasadom moralnym, wbrew zdrowiu, wbrew rodzinie... a ja tylko chciałbym, żebyś była szczęśliwa. Tak po prostu.
- Nie da się być ‘tak po prostu’ szczęśliwym. Nie da się. To raczej nie polega na tym, że z dnia na dzień zakładamy sobie, że zniszczymy komuś życie, bo ktoś ma być szczęśliwy. A ja doskonale wiem co robię. I ty także jesteś tego świadomy.
- Ale...
- Wiem, że chodzi ci o Vegarda. Jeżeli go krzywdzę, to wyłącznie moja wina. Ciebie tylko poprosiłam o pomoc. Tak, bo przecież nie wpadłeś na ten pomysł sam. A ja nie chcę żeby ktokolwiek czuł się winny. Bardzo mi pomagasz, Bjoern. Gadam głupoty, ale...
- Gdybyśmy nie byli razem, chyba właśnie w tym momencie zapytałbym czy nie chciałabyś... Właściwie bardzo fajnie nam się układa gdy jesteśmy ‘fałszywi’, nie trzeba nic zmieniać, prawda? – nie potrafi spojrzeć ci w oczy. To znak, że trzeba się wycofać i to jak najszybciej, ale wtedy...
- Absolutnie – potwierdzasz – Trzeba to jeszcze bardziej uwiarygodnić... – i nie wiesz dlaczego to mówisz. Nie jesteś tych słów świadoma, a na kolejne pytanie Bjoerna zaprzeczasz w myślach i rzucasz się pod pociąg...
- Więc może... wprowadzisz się do mnie? – teraz nie wiesz co za debil zadaje takie pytania dziewczynie młodszej od siebie o parę ładnych lat, w dodatku siostrze kumpla...
- Chętnie – odpowiadasz jednak i to ma na zawsze zmienić całe twoje życie. A może tylko jego część, jedną szufladkę, opatrzoną naklejką z imieniem BJOERN.
***
- TAKI UKŁAD NIE WCHODZI W GRĘ – to twoja pierwsza tak poważna i tak wielka kłótnia z Johanem – NIE ZGADZAM SIĘ NA TO! NIE. TO TRWA ZDECYDOWANIE ZA DŁUGO, NIC DO WAS NIE MIAŁEM, NAPRAWDĘ... DŁUGO, DŁUGO AKCEPTOWAŁEM TE GŁUPOTY, KTÓRE WYPRAWIALIŚCIE JAKO ZMYŚLONA ‘PARA’. NIE ZNASZ BJOERNA, NIE WIESZ JAKI JEST, NIE WIESZ CZEGO SIĘ PO NIM SPODZIEWAĆ, A NAWET JEŚLI WIESZ – jeszcze nigdy żadnej kłótni z Johanem nie okupiłaś tak rzewnymi łzami jak wtedy – NIE ZGADZAM SIĘ, ŻEBY MOJA WŁASNA SIOSTRA, KTÓRA JEST NAPRAWDĘ WARTOŚCIOWĄ DZIEWCZYNĄ, A NIE ŚMIECIEM... a przynajmniej była, zanim nie zachorowała z ambicji i nie sprzedała się Romoerenowi za rozgłos... MIESZKAŁA Z NIM W JEDNYM MIESZKANIU I ROBIŁA NIE WIADOMO CO ZA FAKT, ŻE POJAWI SIĘ W MEDIACH JAKO... Zawsze uważałem, że jesteś rozsądna, a jeżeli nie rozsądna, to przynajmniej twoja głupota ma jakieś granice. Bardzo się myliłem, bardzo. A przecież rozmawialiśmy o tym wcześniej. Zawiodłaś nie tylko mnie. Nie tylko drużynę. Przede wszystkim kibiców, którzy nie będą wiedzieli co się dzieje w tej świetnej drużynie, która nagle zaczyna się od środka wyniszczać. Norwegię, bo jesteśmy jej reprezentantami. Edith, żałuję, że zaproponowałem ci to wszystko. Naprawdę żałuję.
- Johan...
- Zawiodłaś mnie Edith. Gdybym wiedział, że to wszystko tak się potoczy, nigdy bym ci nie zaufał. Człowiek uczy się na błędach, prawda? Wracasz ze mną, do DOMU. I nigdy, już nigdy nie pozwolę na to, żebyś wróciła w strony, gdzie ten sukinsyn próbuje uwić sobie gniazdko.
- JOHAN – brzmi stanowczo, pokonujesz łamiący się od łez, głos – nie obchodzi mnie co myślisz... Mimo wszystko, zostaję.
- Nie zostajesz. Dopóki jestem twoim bratem...
- Więc nie musisz nim być – słowa płyną zanim zdążysz zareagować i tym razem wiesz, że zraniłaś Johana do żywego. Oczy mu płoną, w milczeniu kiwa głową, jego usta są teraz jedynie wąską linią.
- Pewnego pięknego dnia zadzwonisz do mnie i będziesz w takim stanie jak dziś... albo gorszym. Poprosisz, żebym natychmiast przyjechał, bo nie wytrzymasz już dłużej. Może ON będzie tym pierwszym, ale zapewniam, że ty nie będziesz dla niego  ani pierwszą, ani ostatnią.
  Boli, boli, boli.
Następnego dnia Johan wyjeżdża. Następnego dnia... nie ma następnego dnia, bo tkwisz w obezwładniającym amoku i jednym pocieszeniem jest Bjoern, który o 4 rano puka do drzwi twojego pokoju, podaje ci herbatę i przytula, przekonując, że powinnaś wracać do domu... tego prawdziwego domu. Ale ty już wówczas masz plan na wszystko. Podjęłaś decyzję. Zastanawiasz się, czy jesteś godna nosić nazwisko Evensen.

niedziela, 17 marca 2013

ROZDZIAŁ 15


Zastygasz przy parapecie, wyglądając za okno. Zjednoczona z ciszą świateł zapalonych w tysiącach okien. Nie jesteś we właściwym miejscu i o właściwym czasie, ale on również nie jest. Obaj nie są. Powinni teraz siedzieć w hotelowym pokoju na drugim końcu Europy i robić tak bezsensowne rzeczy, jakie tylko skoczkowie potrafią w oczekiwaniu na swoją kolej na PsP należącego ‘tymczasowo’ do Toma Hilde. Powinni i tak ma się stać już jutro. Nie chcesz tam wracać. Nie chcesz szukać sobie argumentu, żeby tam z nimi siedzieć. Judith kompletnie Cię olała, a przecież to dla niej było to całe zamieszanie – żeby mogła osiągnąć sukces, żebyś ty mogła w końcu zachować się jak przyjaciółka, żebyś w końcu zasłużyła sobie na jej przyjaźń.
- Humorzasta suka – mówisz do siebie, nie poznając własnego głosu. O ile kiedyś zazdrościłaś Johanowi i w ogóle na cały świat zrzucałaś winę za swoje porażki, o tyle do tak dalece idących wniosków nigdy się nie posunęłaś. Do dziś. Nagle drugi plan Bjoerna zaczyna mieć trzecią zaletę. Judith jest zazdrosna.
***
- Zbieraj się – szturm na drzwi o 4:00 nad ranem – Nie obchodzi mnie, o której poszłaś spać, czy w ogóle spałaś, nie obchodzi mnie to, że nie nastawiłaś budzika, nie spakowałaś wczoraj torby, ani nawet to, że nie możesz ruszyć nogą... – Bjoern wpada do pokoju po 15 minutach tłuczenia w drzwi i od samego progu z zagadkową miną przygląda się separatorowi – Edith, czy zechcesz mi coś powiedzieć?
- Zechcę. Zależy co chcesz wiedzieć.
- Przez te pół godziny malowałaś paznokcie? PAZNOKCIE? U STÓP?!!
- Mmmm... pomyślmy... tak. Właśnie tak było.
Reaguje dziwnie nieźle, kiwa głową. Robi w tył zwrot i wykonuje dany sobie rozkaz ‘odmaszerować’. Że jest bardziej niż podenerwowany, masz okazję przekonać się w drodze na lotnisko, gdy taksówkarz popędzany przez Bjoerna dostaje mandat. Zdenerwowanego Bjoerna się boisz, więc siedzisz cicho. Johan też ma gorszy dzień, nie ma z nim kontaktu. Bardal od pięciu godzin wysyła Ci jakieś durne sms’y czym zapewnia o tym, co dzieje się aktualnie w Oslo. Gubisz się w tym wszystkim, lądujesz obok Niemca, który usiłuje rozmawiać po francusku z panią, która siedzi kilka miejsc dalej. Bjoern przed startem zamienia się na miejsca z Johanem, miał siedzieć obok Ciebie. Niby nic, a tak to się zaczęło. Niby nic, a jednak i ty zaczynasz mieć zły dzień. Mielicie udawać, mieliście siedzieć obok siebie i udawać. Bjoern na Ciebie nie patrzy. Bjoern rozmawia z Johanem. Jesteś skazana na Niemca podszywającego się pod Francuza, który teraz z kolei odwraca się do Ciebie, zagadując po angielsku. Bardal zaczyna wysyłać mms’y, chociaż zupełnie świadomie prosiłaś go, żeby się powstrzymał i tego nie robił. Przy jednym ze wspaniałych zdjęć, obrazujących trocinę, jaką mają w głowach, parskasz śmiechem. Bjoern na Ciebie nie patrzy. Bjoern Cię ignoruje. Patrzy na Ciebie NAWET ta francuska pani siedząca 5 miejsc dalej, a Bjoern nie reaguje. Uwaga! Czyta książkę. Bjoern czyta książkę.
***
- Tom Hilde! Przestań tak dziamdziolić! Schowaj głowę do popcornu, bo przez twoje kłaki nic nie widzę! – syczy Bardal, za wszelką cenę próbując ujrzeć ostatnie minuty jednego z odcinków ukochanego serialu.
- TOM! Czy możesz wyrzucić ten widelec? Nie dociekam, po co Vilberg ci go dał, ale to już najwyższa pora, żeby się go pozbyć raz na zawsze – deklaruje Vegard, ale Tom z widelcem w dłoni wygląda dość groźnie i nikt nie decyduje się podejść.
- A teraz Pysiek rusza na żer – ogłasza rozanielony Fannemel, nie do końca świadom konsekwencji, jakie te słowa przyniosą...
- Tom, błagam, czuję się jak na ekranizacji filmu dokumentalnego o życiu ryjówek - grzmi Vilberg, wyciągając ze swojej kosmetyczki coraz to ciekawsze sprzęty
- JOHAAAAN! ON POWIEDZIAŁ, ŻE WYGLĄDAM JAK RYJÓWKAAAAA! – wyje Tom, rzucając widelcem w stronę telewizora
- Tadam, tadam, tadam – odzywasz się – czy wy wozicie ze sobą cały dobytek? Za chwilę wasz genialny kolega od wszystkiego, czyli Vilberg wyciągnie z kosmetyczki frytkownicę celem dowiedzenia się czy nie chcemy przypadkiem gofrów na kolację.
Bjoern nadal cię unika. Zapomniał, że mieliście udawać? Zapomniał, o tym wszystkim, co mówił, gdy rozmawialiście o układzie po raz pierwszy? Siedzi po drugiej stronie saloniku, wymieniając spostrzeżenia na temat pięknych pań tańczących na ekranie laptopa Szczypiorka. Sprawdza cię, bo co chwilę odwraca wzrok, podbudowany tym, że na niego patrzysz. Nie jesteś zazdrosna, przecież to tylko udawanie. W dodatku Brie robi wszystko, żeby zwrócić na siebie uwagę, bo kilka minut po zakończeniu debaty na temat owych pań, nokautuje stolik stojący na środku pomieszczenia, w drodze do gry, dzierżonej przez najedzonego już Toma Hilde.
***
- Hahaaa! Leżysz i kwiczysz Ber! – rozlega się nagle, gdy większość zdążyła się już zainteresować serialem Bardala, którego to fabułę Anders niezmordowanie przedstawia tym, co usiedli niedaleko niego. Wrzeszczy Tom Hilde. Wrzeszczy i tańczy. Potem przestaje wrzeszczeć, chociaż ciągle równa widownię z ziemią.
- tak? – pada pytanie. Pyśkowi rzednie mina. Serial ogląda już tylko Bardal, mówiąc sam do siebie kto z kim był i w którym sezonie. Napięcie wisi w powietrzu. Pysiek zmienia taktykę, zaskakując tym zarówno siebie, jak i samego Bjoerna.
- zostajesz okrzyknięty najbardziej honorowym strzelcem w tej bitwie poległych. Rycerz Hilde i jego gwardia z ubolewaniem żegnają odwiecznego, ale jakże sprawiedliwego wroga słynącego z hartu ducha i mężnego serca... lepiej?
- zdecydowanie – brzmi odpowiedź.

niedziela, 10 marca 2013

ROZDZIAŁ 14


Sztokholmu nie udaje ci się podbić. Wmawiasz wszystkim, że rozpraszały cię krzyki kibiców, że Johan biegł zbyt wolno i mówił zbyt niewyraźnie. Wmawiasz sobie, że to było tylko na próbę i tak naprawdę nic się nie stało, bo to dopiero początek. Ale wmawiasz sobie przede wszystkim to, że nic cię nie boli, a na pewno nie kręgosłup. I wcale nie cierpły ci ręce, kiedy jednokrok trwał zbyt długo. Wcale nie płakałaś na trasie i wcale nie wstydzisz się, że kamera niektóre momenty słabości zarejestrowała. Wcale nie miałaś ochoty się poddać, nie miałaś kryzysu na pierwszym podbiegu i wcale nie przytłoczyła cię ilość i forma biegaczek... chociaż właśnie tak było. Wiesz, że oni to wiedzą. Bjoern stara się nie wchodzić ci w drogę. Widział, co się działo za metą i pierwszy raz w życiu widziałaś kogoś tak bardzo zażenowanego. Tego najbardziej ci wstyd. Okazałaś słabość.
- Przytrzymaj ten woreczek – poucza, spoglądając na ciebie znad gazety. Nie chce wprawić cię w zakłopotanie, więc szybko opuszcza wzrok pomimo braku reakcji.
- Brie, gniewasz się na mnie?
- Za co? – parska śmiechem – Za to, że rozwaliłaś sobie wargę kijkiem? Pomijając fakt, że to po prostu niemożliwe...
- Jak widać możliwe. Skompromitowałam się. Kolejna szansa, kolejna porażka, pierwszy raz rozcięłam sobie twarz. Wszystko na swoim miejscu. Przepraszam za to na mecie.
- Co na mecie? – porusza znacząco brwiami
- Na jakiej mecie? – pyta rozpromieniony Johan, wkraczając do pokoju, ale zaraz zapomina o co pytał – Znalazłem fantastyczne ciasteczka korzenne. Pierwsza klasa po prostu! Spróbuj Edith! Przypomnij mi, Ber, żebym kupił więcej, bo założę się, że jak tu następny raz przyjadę, to na pewno ich nie znajdę... Są tam na dole jak idziesz na lewo z placu do tej ulicy, skręcasz w prawo i tam... sklepik jest. Ale rewelacja, nie?
***
- Wychodzisz? – pyta Johan, gdy skradasz się ku schodom z nartami zarzuconymi na ramię. Wzdychasz głośno.
- Wybiegam – precyzujesz – Muszę pożegnać się z najlepszymi trasami świata.
- Nie znasz innych – prezentuje charakterystyczny półuśmiech.
- O tym właśnie mówię. Dziś te są moim wzorcem. Kto wie, co będzie w Falun? Może nie ma lepszych tras niż te w Sztokholmie? Może jednak są? Muszę jeszcze raz przejechać i ocenić.
- Edith, co z Bjoernem?
- Siedzi w pokoju chyba. Nie widziałam go od południa.
- Wiesz, że nie o to mi chodzi. Daj sobie spokój. Z tego nic nie będzie. Zrobisz jak uważasz, ale ja tego nie popieram. I nigdy nie będę.
- Johaaaaaan. Jak ty mnie jednak nie znasz...
- Wiem jak to jest z Bjoernem. Rozczarujesz się i to bardzo.
Z trzaskiem zamykasz drzwi. Nie robisz niczego głupiego. Niczego nieodpowiedzialnego. Czasami trzeba pójść na skróty. Po godzinie kicania po trasach pozornie tylko usypiającego miasteczka, w którego centrum rozbrzmiewają piosenki z całego świata, które pulsuje życiem, którego nie chcesz tak szybko opuszczać, które (teraz wiesz na pewno) zdążyłaś w jakiś sposób pokochać i które już zawsze będzie ci się dobrze kojarzyło; wracasz do chłopaków, rejestrując napięcie wiszące w powietrzu.
- Herbatnika zapytaj – w odpowiedzi na twoje pytanie wzrusza ramionami Johan, pakując swoje rzeczy. Herbatnika, czyli Bjoerna? Uśmiechasz się delikatnie, poklepując brata po plecach. Bjoern nie otwiera, ale czujesz, że do tego akurat będziesz musiała zacząć się przyzwyczajać. Odpuszczasz. Nie masz ochoty błagać, żeby cię wpuścił do pokoju i zechciał porozmawiać. Nawet układu nie chce ci się dziś udoskonalać. Jeden z tych dni, kiedy zależy ci tylko na tym, żeby nie zasnąć i nie przegapić ani chwili w tym wspaniałym miejscu.
- Gdzie mój telefon? – pytasz samej siebie. W pokoju go nie ma i naprawdę zdziwiłabyś się gdyby był. Nie pamiętasz gdzie mogłaś go zostawić. Jedyny ratunek...
- Tak, Edith. Mam twój telefon. Nie uwierzysz, kto dzwonił, a kto się do Ciebie nie dodzwonił. Vegard. Dodzwonił się do Bjoerna. Bjoern odebrał... Nie, już nie są na siebie śmiertelnie obrażeni, chociaż przez 5 minut byli.
- Po prostu daj mi ten telefon. Nie mam czasu na wysłuchiwanie kazań, że...
- Robisz głupotę, wiesz? Weszłaś między skoczków. Gdybym był na twoim miejscu...
- Ale nie jesteś. Johan, oddaj mi telefon.
- Obiecaj mi coś, Edith. Tu już nie chodzi o Ciebie. Sport jest taki, że wymaga poświęceń. Sport bierze więcej niż daje. Powinnaś to wiedzieć. Na to nie ma reguły. Jeżeli jesteś prawdziwym sportowcem, zrozumiesz to, o co chcę cię poprosić. Nie możesz się związać z żadnym skoczkiem. Nie z Bjoernem, nie z Vegardem, z żadnym z nich. Dzieje się źle. Przez Ciebie. Rozbijasz zgraną drużynę.
- Powinieneś być po mojej stronie.
- Jestem. Zawsze jestem. Ale nie w sprawach wagi narodowej. Mam nadzieję, że rozumiesz... – w milczeniu odbierasz mu telefon i wychodzisz. Nigdy nie przypuszczałaś, że wplączesz się w tak beznadziejną sytuację, z której nie będzie żadnego sensownego wyjścia. 

niedziela, 3 marca 2013

ROZDZIAŁ 13


Mija trochę czasu. Mija dużo czasu. Mija tyle czasu, że Johan zaczyna akceptować fakt, że jego młodsza siostra interesuje się Romoerenem. Przychodzi Davos. Miejsce, gdzie zawsze chciałaś wystartować, miejsce śniące ci się po nocach. Wąwóz Zügen pomiędzy Davos-Monstein a Wiesen. Ale przede wszystkim trasa narciarska. Romoeren od niechcenia trzyma cię za nadgarstek, żebyś nie zginęła w tłumie gapiów. Johana aktualnie tu nie ma, nie musicie udawać więcej niż tego wymaga sytuacja.
- Gdzie ci się tak spieszy? Co się tak rwiesz? Pobiegać zdążysz, spokojnie. Jeszcze się...
- Powiedzieć ci coś?
- Noo – potakuje znudzony, wcale na ciebie nie patrząc.
- Długość tras narciarskich w Davos jest stamtąd do tamtąd – machasz rękami – Dokładnie 264 kilometry.
- Będziesz miała gdzie wypluć płuca, brawo Edith, brawo.
- To nie wszystko. Tam – wskazujesz niespodziewanie nad czapką Bjoerna, który z trudem uchyla się przed ciosem – Tam jest najwyższe wzniesienie. 2844 metry n.p.m. Znaczy nie tam, ale w tamtym kierunku. A tam... tam jest najniższe... 810 metrów n.p.m.
- Coś jeszcze?
- Położenie miejscowości, długość tras narciarskich zielonych, niebieskich, czerwonych i czarnych plus dodatkowo super relacja ze stanu wyciągów, liczby wyciągów, rodzajów wyciągów i ich długości.
- Skończ, gdzie ten Johan? Miał nam przynieść kawę. Nie kręć się tak.
- Brie... Wiesz co?
- PRZESTAŃ. TAK. IDIOTYCZNIE. DO. MNIE. MÓWIĆ. Edith.
- Jest sześć terenów narciarskich. Parsenn, Gotschna, Jakobshorn, Pisch, Madrisa i Rinerhorn. BRIE.
- Jestem Bjoern. B J O E R N. Nie Brie, nie Brieinar, nie Briomoeren. Nawet nie Briern.
- Wiem przecież, wiem – kapitulujesz. Skoczek zauważa w końcu Johana, który w najlepsze gawędzi sobie z jakimś przewodnikiem, uśmiechając się na swój słodko-ironiczny sposób.
- HEJ Brie, wiesz że ...
- Jest sześć terenów narciarskich, 300 kilometrów tras narciarskich, szlaki zielone, niebieskie, żółte, granatowe, turkusowe i białe? Wiem. Johan, ja ci tu umieram, a ty... Edith, kiedy właściwie masz zamiar zacząć trenować?
- Dziś – mówisz śmiertelnie poważnie, zabierając z dłoni Johana kubek wypełniony zamarzającą już kawą.
- Tak Edith, w piątek świat cię pozna...
- W końcu – dopowiada Johan, ukrywając półuśmiech.
***
- Podbijemy Sztokholm, Romoeren – wykrzykujesz ostatkiem sił, docierając do miejsca, gdzie wyznaczyliście sobie metę. Bjoern rzuca się w twoją stronę, pierwszy raz z tak życzliwym i ujmującym uśmiechem. Może nie zwraca uwagi na fakt, że Johan został na jednym ze zjazdów, bo tam było jego stanowisko. Może zapomina, że teraz nie trzeba udawać i sztucznie budować drugiego układu. Może nie zauważa, a może nie chce zauważyć. Ale wcale nie protestujesz, kiedy najnormalniej w świecie cię całuje. Nie. To nie jest normalne. Ani trochę normalne. A jednak urocze.
- Najlepszy czas – mówi w końcu. Promieniejesz, gdy wskazuje na stoper. Doskonałe 12 minut i 19 sekund – Podbijemy ten Sztokholm, Ed. Niewątpliwie.

***
Rozdziały w Wordzie wydają się dłuższe - poważnie. Problem to dla mnie niemały, ale podzielony tekst ciężko podzielić ponownie, żeby sens jakiś w tym wszystkim został. Za krótkie rozdziały przepraszam, postaram się pisać dłuższe, a będę robiła to w niedalekiej przyszłości, ponieważ mój zapas napisanych rozdziałów skurczył się do trzech. Pozdrawiam :)